Szwoch… Szwoch… Warcholak… Hofbauer… Mamy dośrodkowanie na pole karne, szansa, gol! Nieprawdopodobna sytuacja! Siemaszko! W 107 minucie strzela na 1:0! To nie koniec meczu, ale wyskoczyła teraz ławka rezerwowych, nie mogli się powstrzymać!

Bjelica się wścieka twierdząc, że był faulowany Majewski… Zarandia... Ależ łatwo minął Trałkę... Zarandia... Zarandia... Zarandia, ależ akcja! Coś nie-sa-mowitego! Jak on to zrobił! To był taki Arweladze z najlepszych lat! Zarandia, fenomenalna akcja, 2:0! 

Te słowa wykrzyczane przez komentującego finał Pucharu Polski 2017 Mateusza Borka w dogrywce meczu Arki z Lechem na Stadionie Narodowym każdy z nas zna na pamięć. Prawdopodobnie nikt nie słyszał ich na żywo – wszyscy oddawaliśmy się w tym momencie szalonej euforii w stolicy. Ale kiedy wróciliśmy z Warszawy do swoich domów, ponownie oglądaliśmy najważniejsze bramki we współczesnej historii naszego klubu – raz, drugi, trzeci, dziesiąty, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Z tej czynności, z wymieniania zwycięskiego składu Arki czy ze śpiewania Puchar jest nasz, sialalalalalala… uczyniliśmy pewne rytuały, swego rodzaju obrzędy. Środek wakacji, Sylwester czy wczesna wiosna – każdy z nas wraca wspomnieniami do chwil z 2 maja ubiegłego roku regularnie, niektórzy nawet codziennie. Te sceny były z nami, kiedy Pavels Steinbors wyciągał karnego Kopczyńskiego w meczu o Superpuchar. Były z nami, kiedy Siema pakował piłkę do bramki Duńczyków w 90+3 minucie. Były i wtedy, kiedy Marcus da Silva dwa tygodnie temu bukował nam kolejne bilety na Narodowy. Ale były też wtedy, kiedy przegrywaliśmy pierwsze, drugie, trzecie derby. Były w ostatnich katastrofalnych meczach z Sandecją i Piastem. Są z nami zawsze. Bez względu na to, co stanie się w najbliższą środę, zostaną z nami do końca życia. Leszek Ojrzyński mobilizując zawodników na mecz sezonu nie musi opowiadać im o wielkich powrotach do żywych Liverpoolu z Milanem, Barcelony z PSG czy innych tego typu wydarzeniach. Wystarczy, że przypomni im, czego sami dokonali równo rok temu z Lechem Poznań. Taka motywacja pokaże, że spektakularne zmartwychwstania nie tylko są możliwe. One są całkowicie realne i Arkowcy też już coś o tym wiedzą.

Trzeba na początku mieć troszeczkę chłodną głowę, pracować… i zawsze determinacja, i idziemy dalej, bo życie… ono nie jest łatwe. – Marcus w materiale przygotowanym przed tegorocznym finałem przez Polsat Sport w teoretycznie prostym zdaniu uchwycił sens piłki nożnej i sens niepoddawania się oraz walki do końca. Oczy gdyńskiego Brazylijczyka-Polaka mówią wszystko o nas, Arkowcach. Oczy utrudzone, ale szlachetne, w których widać refleksję, wzruszenie i zahartowanie na ból. Marcus nigdy nie miał w życiu łatwo, ale w każdym momencie dawał z siebie wszystko, a z każdego upadku wstawał silniejszy. Życie oddało mu za taką postawę w rewanżowym półfinale z Koroną. Ale to ciągle nie koniec gry.

Legia przystępuje do finału Pucharu Polski z pozycji lidera Ekstraklasy. Wprawdzie w jej grze widać na wiosnę wiele mankamentów, ale po zwolnieniu Romeo Jozaka i za kadencji Deana Klafuricia stołeczna drużyna zanotowała komplet zwycięstw – szczęśliwe 2:1 z Górnikiem w półfinale Pucharu, 1:0 z Wisłą w Krakowie i pewne 3:1 z Koroną w ubiegły piątek. Kadra Legii jest na tyle szeroka, że chorwacki szkoleniowiec może swobodnie rotować składem bez większego uszczerbku na grze Wojskowych. Trudno powiedzieć, jak wpłynie na ich postawę w środę perspektywa spotkania – być może o mistrzostwo – z Jagiellonią w najbliższą niedzielę. Istnieje możliwość, że mając z tyłu głowy potyczkę w Białymstoku Legioniści mogą próbować zachować siły na weekend, ale my musimy skupić się na sobie.

Ostatnie tygodnie są dla Arki ciężkie. Cztery porażki z rzędu w Ekstraklasie. Dwie ze znienawidzoną Lechią, potem tragiczny styl zaprezentowany w spotkaniach z Sandecją i Piastem. Legia jest bitym faworytem finału Pucharu Polski. Ale jeśli ktokolwiek zamierza skreślić Arkę przed meczem, jest zwyczajnie głupi. W tym sezonie ograliśmy stołeczny zespół już dwukrotnie, między innymi wiosną, w Wielką Sobotę. Jesteśmy specjalistami od pojedynczych meczów. Jesteśmy drużyną pucharową. Lubimy sprawiać niespodzianki i ucierać nosa faworytom, kiedy nikt na nas nie stawia. Uwielbiamy powstawać z popiołów. A przede wszystkim, w zeszłym sezonie też byliśmy całkowicie skazywani na pożarcie przed finałem Pucharu Polski. Lech miał go wygrać w cuglach. Nie wygrał. Ani w cuglach, ani bez nich. Trofeum podnieśli do góry Krzysztof Sobieraj i Miro Bożok, a dla Arki zaczęła się złota era. Czy ktoś dziś pamięta, że byliśmy potem do końca uwikłani w walkę o utrzymanie? Nikt. I tak samo jest teraz – jeśli Arkowcy obronią Puchar, nikt nie będzie pamiętał wydarzeń ostatnich tygodni. Pojedynek Żółto-Niebieskich z mistrzem Polski jest więc walką naszych piłkarzy o odkupienie win. Bo o to, że na trybunach w naszych sektorach będzie ogień, nikt nie musi się martwić. 12 tysięcy walecznych gdynian kontra blisko trzykrotnie większa liczba pewnych swego warszawiaków. Ten finał może być naprawdę epicki, a po latach wspominany przez nas jako legendarny. Wszyscy kochamy ten klimat. Bawmy się każdą minutą tego finału, czerpmy siłę z każdego bojowego okrzyku, dajmy z siebie w dopingu 200%, a piłkarze zadbają o resztę. Znamy ten obiekt, znamy smak zwycięstwa w tym meczu. Jedziemy po swoje. Arko Gdynia, spełnijmy marzenia, dokonajmy niemożliwego, zróbmy to jeszcze raz! Horda wikingów idzie na wojnę bronić swojego najcenniejszego łupu i prędzej zginie niż pomyśli o jakimkolwiek odpuszczeniu. Na nich!


Przewidywane składy:
Arka: Pilarz – Zbozień, Marcjanik, Helstrup, Marciniak – da Silva, Sołdecki, Bogdanow, Szwoch – Siemaszko, Jankowski.
Legia: Cierzniak – Vesović, Pazdan, Astiz, Hlousek – Kucharczyk, Remy, Phillips, Antolić, Radović – Niezgoda.