Po konferencji przed meczem z Piastem z dziennikarzami spotkali się Czesław Boguszewicz i Janusz Kupcewicz - trener i zawodnik drużyny Arki, która zdobyła Puchar Polski w 1979. Opowiadali o finale sprzed 38 lat i mówili o nadziejach związanych z finałem, który odbędzie się 2 maja na Stadionie Narodowym. Na konferencji poinformowano ponadto, że na finale w Warszawie pojawi się 10 bohaterów finału z 1979 roku. Na Narodowy pojedzie też łączona historyczna i współczesna flaga Arki.


Czesław Boguszewicz (trener drużyny z 1979 roku):

W przerwie finału w Lublinie w 1979 roku nie było konieczności wstrząsnąć zespołem. Długo przygotowywaliśmy się do meczu mentalnie i fizycznie. Analizowaliśmy przeciwnika – ówczesnego Mistrza Polski. Nie zaczęliśmy meczu nastawiając się na defensywę. Pojechaliśmy na otwartą grę. Wszyscy znali swoją wartość, wiedzieli, że w lidze potrafiliśmy tego typu zespoły pokonywać. Dlatego zakładaliśmy, że pierwsza połowa tak może wyglądać. W szatni spokojna rozmowa, ponowienie założeń, które próbowaliśmy też realizować 4 dni wcześniej w wyjazdowym meczu z Legią. Zgodnie z planem i założeniami zaczęliśmy drugą połowę od totalnego ataku. Wisła nie była nam dłużna, ale w rezultacie udało nam się spełnić założenia i dzięki dobrej postawie wróciliśmy z pucharem.

Janusz Kupcewicz miał z prawej i lewej nogi niesamowicie silne uderzenie, w tej materii był profesorem. Rzut wolny z takiej odległości to była świetna okazja. Gdybyśmy mieli jeszcze 10  czy 15 takich wolnych to na pewno Janusz też by je wykonywał. Jeśli chodzi o rzuty karne, miałem w pamięci ćwierćfinał z Lechem Poznań, gdzie był remis i ruszyliśmy do strzelania karnych. Było 5:5 i zaczęło się po kolei strzelanie. U nas nie udało się strzelić Bochentynowi i Januszowi. Miałem to na uwadze. Janusz się sam do tego nie pchał, mimo, że miał posłuch w szatni i był ważną postacią. Tadziu Krystyniak miał nieobliczalny strzał, on sam tylko wiedział gdzie piłka leciała. Tym zmylił bramkarza Wisły.

Bobo Kaczmarek miał wtedy nogę w gipsie, był na finale, ale o kulach. Tomasz Korynt grał 4 dni wcześniej, na miejscu w Lublinie jakaś bakteria czy coś innego spowodowało, że w dniu meczu miał 39 stopni gorączki i problemy żołądkowe. Musiał zostać i oglądać mecz na czarno-białym telewizorze. W jego przypadku musieliśmy też szukać nagłego rozwiązania. Trener Orest Lenczyk też wiedział że Tomasza Korynta nie będzie, ktoś musiał go zastąpić. Jurkowi Zawiślanowi też Wisła nie dała pograć, po ostrych wejściach musieliśmy go zdjąć. Wszedł Tadeusz Krystyniak. Kolejna zmiana też dała dużo dobrego. Mieliśmy bardzo wyrównaną kadrę – nie było problemu i bólu głowy z wchodzącymi zawodnikami.

Jakbym sam mógł wybrać to chciałbym właśnie Lecha Poznań w finale. Gdy trenowałem Arkę rozegraliśmy z Lechem 9 meczów, wygraliśmy siedem z nich.

Trener Ojrzyński żyje z trenowania, myślę, że tak naprawdę jeszcze jest na początku drogi i doskonale wie, że finał Pucharu Polski to jeden mecz. Koniec, kropka. Nie ma zmiłuj, nie ma czekaj. Trzeba zrobić wszystko by w miarę szybko zdobyć bramkę. Oczywiście nie na hura, trzeba to zrobić z rozwagą. Ale dlaczego ma się nie udać? Piłka w Polsce jest często przewrotna i ciekawa, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Jesteśmy na etapie wychodzenia z dołka, korzystny wynik z  Piastem na pewno by mocno podbudował wszystkich zawodników i ludzi obecnych w klubie. Jest to jeden mecz. Nie można myśleć: "zobaczymy co będzie do przerwy". Trzeba grać to, co się umie, wierzyć we własne możliwości. Lech ma mocny zespół i ma dużą przewagę pod względem personalnym i finansowym. W Arce trzeba postawić na grę zespołową i wszyscy muszą dążyć do jednego celu. Nie ma się czego bać, może się uda. Przy szybko zdobytej bramce przeciwnik może chcieć szybko odrobić stratę i wtedy pojawią się kolejne okazje.

Przyszedł moment po 38 latach, że mamy okazję uczestniczyć w finale z naszym klubem. Zostało nam trzymać kciuki i dopingować żeby Arka wygrała.

Janusz Kupcewicz (zawodnik Arki i strzelec gola w finale PP 1979):

Ciężko porównywać piłkę teraz i wtedy. Teraz gra się dużo szybciej. Zawodnicy którzy grali wtedy prezentowali na pewno duże umiejętności techniczne. Jest pewna analogia – Wisła Kraków była wtedy bardzo silnym zespołem - miała 6-7 reprezentantów kraju. Przewaga była niesamowita. Dzisiaj, mimo że piłka się zmieniła – Lech też jest faworytem. Ma taki skład w którym grają reprezentanci różnych krajów. My pokazaliśmy że można wygrać z silniejszym, więc dlaczego obecna Arka miała by tego nie zrobić 2 maja?

Rzutu wolnego nikomu bym nie oddał. Jeśli chodzi o rzut karny, nawet komuś z trybuny bym oddał. Myślę, że to bardziej psychika decydowała, że kilku karnych nie strzeliłem, dlatego się nie podjąłem też wtedy.

Jako pomocnik strzelałem bardzo ważne bramki. W 1979 najważniejsza bramka z wolnego, po czym wygraliśmy cały mecz. Potem bramka z Francją na mistrzostwach świata, co dało nam praktycznie 3. miejsce na turnieju. Zdobywając z Lechem Poznań Mistrzostwo Polski, wygraliśmy 2:0 na Górniku Zabrze i strzeliłem dwa gole po podaniach Mirka Okońskiego. Zdarzało się tak, że strzelałem te ważne bramki w newralgicznych momentach. Najważniejsza była jednak ta na MŚ

W tamtym czasie Arka grała 3 napastnikami. Na finał wypadł Korynt, ale trener zostawił system i graliśmy wciąż z trzema nominalnymi napastnikami.

Jedna rzecz jest najważniejsza – co nasz zespół ma do stracenia? Kibicuję też Lechowi, ale w tym momencie jestem kibicem Arki i chciałbym żeby podniosła Puchar Polski. Nasi młodsi koledzy nie mają nic do stracenia. Mają okazje wygrać Puchar i pokazać się później w Europie. Musimy pokazać się z jak najlepszej strony, bez stresu, bez nerwów.