Arka Gdynia - Sandecja Nowy Sącz 2:1 (Abbott 47', Nalepa 60' - Aleksander 21')
Arka: 13. Konrad Jałocha - 32. Przemysław Stolc, 29. Michał Marcjanik, 3. Krzysztof Sobieraj, 23. Marcin Warcholak - 8. Marcus Vinícius, 6. Antoni Łukasiewicz, 19. Miroslav Božok, 28. Grzegorz Tomasiewicz (46, 14. Michał Nalepa), 7. Michał Renusz (46, 11. Rafał Siemaszko) - 9. Paweł Abbott (90, 15. Damian Mosiejko).
Sandecja: 1. Marek Kozioł - 20. Adrian Danek, 22. Mateusz Bartków, 4. Przemysław Szarek, 24. Kamil Słaby - 37. Bartłomiej Dudzic (86, 19. Filip Piszczek), 11. Matej Náther, 33. Bartłomiej Kasprzak (67, 23. Ołeksandr Tarasenko), 10. Łukasz Nowak (64, 44. Josef Čtvrtníček), 8. Maciej Małkowski - 9. Arkadiusz Aleksander.
Zółte kartki: Renusz, Stolc, Nalepa, Marcus Vinícius - Kasprzak, Słaby, Tarasenko, Kozioł.
Sędziował: Sebastian Jarzębak (Bytom)
Widzów: 3619.
Jak doktor Jekyll i pan Hyde. Jak dzień i noc. Jak pogoda w Tajlandii i na Syberii. Można mnożyć porównania, ale tak naprawdę nie da się w żaden sposób porównać gry Arki przed i po przerwie. To była najgorsza i najlepsza połowa Arki w tym sezonie, chociaż przedzielone ledwie piętnastominutową przerwą.
O pierwszej połowie nie da się napisać niczego dobrego. Sandecja przeważała, atakowała w swoim stylu szybkimi, krótkimi podaniami, spychając Arkę do głębokiej defensywy. "To była najgorsza połowa Arki za mojej kadencji" - trener Grzegorz Niciński nie pozostawił wątpliwości na pomeczowej konferencji. Kibice mieli identyczne zdanie, żegnając schodzący do szatni zespół przeciągłymi gwizdami.
W przerwie szatnia Arki musiała drżeć w posadach, bo na murawę wybiegł inny zespół, choć w tych samych koszulkach. Trener Niciński wprowadził na boisko dwóch swoich asów - Michała Nalepę i Rafała Siemaszkę. Efekt? Arka ruszyła na Sandecję, jak mieszkańcy Łodzi po darmowe burgery w centrum handlowym. Pierwszy atak i od razu rzut rożny po akcji Marcusa. Do piłki podszedł Bożok, dograł na głowę Łukasiewicza, który strącił ją na długi słupek. Tam czyhał rozgrywający po przerwie świetne zawody Abbott i nie miał problemów z wbiciem jej do bramki. Arka poszła za ciosem i nie dała Sandecji złapać oddechu. W 59 minucie Siemaszko rozegrał akcję z Bożokiem, który próbował minąc obrońcę, ale piłka mu odskoczyła... pod nogi Nalepy. Młodzieżowiec Arki przełożył na lewą nogę i mierzonym strzałem nie dał szans bramkarzowi. Nie minęło kilka minut i powinno być 3:1. Abbott zgrał piłkę głową do Siemaszki, który biegł na bramkę niemal od połowy, ale zabrakło mu precyzji w decydującym momencie. W końcówce meczu jeszcze dwukrotnie pod bramką Kozła odnalazł się aktywny Nalepa. Niestety raz "włączył mu się Maradona", a po chwili uderzył w bramkarza. Kibicom Arki serce mogło zadrżeć w 76 minucie, gdy po strzale Szarka piłka wylądowała na słupku. Niemniej, odmiana jaką przeszła dziś Arka była szokująca. Jak powiedział dziś po meczu jeden z działaczy Arki: "W przerwie chciałem zamykać klub i jechać do domu. Ale to jest futbol i za to go kochamy". Nic dodać, nic ująć. Football, bloody hell.