Arkowcy.pl: Dla wielu osób jest Pan osobą anonimową. Czy mógłby Pan powiedzieć kilka zdań o sobie?
Marcin Gruchała: No właśnie, całe swoje zawodowe życie starałem się nie eksponować zbytnio swojej osoby i zachowywać anonimowość, a teraz wszystko szlag trafił… A odpowiadając poważnie, urodziłem się w Gdyni w 1974 roku, jako dziecko mieszkałem na Leszczynkach, chodziłem do podstawówki nr 29, potem do VI LO, a finalnie studiowałem w Wyższej Szkole Morskiej. W trakcie studiów zaliczyłem swój krótki, ale bardzo przyjemny dla mnie okres grania w pierwszym zespole Arki, który zakończyłem po trzecim roku studiów, gdy rozpocząłem pracę w Morskiej Agencji Gdynia. Wiedziałem, że do piłki nie mam na tyle dużo talentu, aby coś w niej jako piłkarz osiągnąć, skupiłem się więc na pracy i nauce. Po paru latach pracy w MAG, w 2000 roku namówiłem zarząd do otwarcia osobnej spółki reprezentującej japońskiego armatora MOL, co było początkiem VGL Group. Miałem szczęście do spotkania na swojej drodze właściwych ludzi, wspólników, współpracowników i partnerów biznesowych, a firma urosła do roli czołowego operatora logistycznego w Polsce. Od strony prywatnej mam szczęśliwą i wspierającą mnie mocno w tym czasie rodzinę: żonę, 22-letniego syna i 19-letnią córkę, dużo czasu przeznaczam na sport, oprócz piłki nożnej trenuję również triatlon i od paru lat startuję w gdyńskim Ironmanie 70.3.
Czym się Pan obecnie głównie zajmuje?
W związku z ubiegłoroczną transakcją połączenia VGL Solid Group z brytyjską firmą Ligentia, zamieniłem rolę członka Rady Nadzorczej w polskiej spółce na pozycję Executive Director w globalnym zarządzie. Jest to jednak rola doradcza w ograniczonym wymiarze czasowym, w związku z czym jestem też czasowo i kapitałowo zaangażowany w inne projekty inwestycyjne, głównie zorientowane na nowoczesne technologie.
Dlaczego jest Pan zainteresowany odkupem większościowego pakietu akcji Arki?
Po pierwsze, Arka to nasz klub – niezależnie od tego, czy ma się w nim akcje, czy pełni jakieś funkcje, czy nie. Po drugie, ja akurat mam w spółce reprezentującej nasz klub 17% akcji i aktywnie wspierałem ją jako sponsor. Dla mnie, jak i chyba dla większości gdyńskich środowisk, konflikt interesów akcjonariusza większościowego rozgrywający się kosztem Arki stał się oczywisty. Nie wierzę w rozwiązanie tego konfliktu w przyszłości, mogę więc albo biernie obserwować, jak wpływa on na sportowy i organizacyjny stan naszego klubu i spółki, w której jestem akcjonariuszem, albo próbować odkupić pakiet większościowy. Wybrałem to drugie.
Na czym Pana zdaniem polega ten konflikt interesów?
Zakładam, że czytający ten wywiad śledzili ukazujące się wcześniej informacje na temat naszej relacji i rozmów z panami Kołakowskimi, kwestii podejścia do inwestycji w Arkę i budowy boisk oraz ogólnie przyszłości klubu. Pozwólcie więc, że nie będę powtarzał tej całej negatywnej retoryki. Z perspektywy czasu widzę jednak, że ten konflikt interesów przewija się od początku obecności panów Kołakowskich w Arce aż do dziś.
Pamięta Pan czas, w którym obecni większościowi akcjonariusze nabywali swój pakiet akcji od Dominika Midaka?
Też uczestniczyłem w rozmowach z Midakami – tyle, że zamierzałem jak najmniej zapłacić (ale zapłacić), a jak najwięcej zostawić na zainwestowanie w klub. Dzisiaj wiemy więcej na temat oferty panów Kołakowskich i jej wpływu na zarządzanie Arką – gdyby te intencje były wtedy właściwe, Kołakowscy nigdy by Arki nie kupili.
Jakie ma Pan uwagi co do zarządzania klubem przez Kołakowskich?
Jeśli chodzi o samo zarządzanie, to kto de facto jest prezesem, kto dyrektorem sportowym? Czy budując pion sportowy, korzystamy z możliwości całego rynku, czy koncentrujemy się na jednej agencji menedżerskiej i zamkniętym kręgu współkontrolowanych podmiotów? W różnych miejscach padły już odpowiedzi na te pytania – nie tylko z gdyńskich środowisk, ale również z ust trenera Tarasiewicza.
Na czym polega obecna niezgodność co do wyceny pomiędzy zainteresowanymi stronami?
Ja wyceniam cały klub i robię to na tle polskiego rynku klubów z pogranicza Ekstraklasy i I ligi, a że dokładam emocje, to wycena idzie w górę w kierunku wyceny klubów ekstraklasowych. Druga strona wycenę buduje w oparciu o sumę wartości zawodników X, Y i Z. Po pierwsze, wielu z nas słyszało obietnice Jarosława Kołakowskiego, że Arka po 3 latach jego rządów będzie się samofinansowała z transferów. Jaka jest rzeczywistość – widzimy. Dodatkowo transferujemy Daniela Kajzera, ale zanim go wytransferujemy, rozwiązujemy z nim kontrakt, żeby się gdzieś podpisał jako wolny zawodnik. Wartość Daniela wg transfermakt.pl – w 2019 r. 500 tys. euro, miesiąc temu 100 tys. euro. Arka ma z tego zero. Czyli ta wycena jest iluzoryczna, a na końcu Arka nic z tego nie ma. Po drugie i najważniejsze, co zostanie, jak wszystkich sprzedamy? Zamykamy klub czy gramy rezerwami albo juniorami? Niestandardowo wysoka wartość niektórych graczy może podbić wycenę, jeśli po ich sprzedaży klub nadal zachowuje zdolność realizacji swoich celów, a tutaj tak nie jest. Gdyby Kołakowscy byli skoncentrowani tylko na Arce i na jej rozwoju, inaczej wyglądałaby ich oferta kupna od Midaków, inaczej zarządzaliby klubem i zapewne inaczej by go dziś wyceniali. A że jest jak jest, to patrzą na całą układankę i to jest właśnie ten konflikt interesów.
Był Pan w przeszłości piłkarzem Arki. W jakich latach i na jakiej pozycji Pan grał?
Mój rocznik niestety nie miał w Arce ciągłości szkolenia. Pierwszy raz zebraliśmy się chyba w roku 1984, potem nas rozwiązano, powróciłem bezpośrednio do drużyny rezerw w roku 1989, potem juniorzy i makroregion w latach 1991-1993, ponownie rezerwy i okres gry w pierwszej drużynie w końcówce sezonu 1994/95 w II lidze i w III lidze w sezonie 1995/96. W juniorach i rezerwach grałem jako pomocnik, a w pierwszej drużynie jako obrońca.
Czym jest dla Pana Arka, jakie znaczenie mają żółto-niebieskie barwy w Pana życiu?
Na Arkę pierwszy raz trafiłem z tatą jako sześciolatek. Potem już poszło: kibicowanie, treningi, mecze. Odkąd pamiętam, zawsze byłem żółto-niebieski. To trochę takie pytanie, w którym najbardziej szczera odpowiedź jest jednocześnie najbardziej górnolotna, a staram się tego uniknąć. Chętnie jednak powymieniam się takimi głębszymi przemyśleniami z kibicami przy piwie przed meczem, w którym – mam nadzieję – Arka znowu będzie gdyńska, ze mną lub kim innym na czele.
Jaki ma Pan pomysł na Arkę po ewentualnym odkupieniu większościowego pakietu akcji? Na jakie obszary działalności klubu chce Pan położyć największy nacisk?
Po pierwsze właściwa, zdrowa struktura własnościowa i organizacyjna. To jest klucz do dalszych działań. Obszary i cele wymagające największego skupienia są dwa: krótkoterminowo jak najszybszy awans do Ekstraklasy, czyli dobrze dobrana i zmotywowana kadra, długoterminowo budowa infrastruktury w postaci boisk z naturalną nawierzchnią, co pozwoli na odpowiednie szkolenie, zasilanie pierwszej drużyny przez odpowiednio przygotowaną młodzież i docelowo transfery uzupełniające budżet klubu.
Jak Pana zdaniem powinna wyglądać przyszła Rada Nadzorcza i Zarząd Arki?
Zacznę od akcjonariatu, czyli struktury własnościowej. Dziś mam 17%, po ewentualnym odkupie pakietu większościowego od panów Kołakowskich miałbym 92%. Jestem przygotowany do sfinalizowania tej transakcji samemu i dokapitalizowania Arki kwotą 5 mln złotych, aby rozpocząć wspominany już wcześniej program budowy akademii w oparciu o grunty przygotowane przez miasto, środki własne i fundusze pozyskane z pieniędzy publicznych. Nie wiem, czy Arka kiedykolwiek była tak dokapitalizowana, wg mojej wiedzy nie. Ale jestem też otwarty na podzielenie się pakietem większościowym – nazwijmy go kontrolnym – z jednym, maksymalnie dwoma wspólnikami. Są mechanizmy, aby życie spółki uregulować w taki sposób, by czerpać siłę z zasobów 2-3 wspólników i nie popaść jednocześnie w impas. Kończąc ten wątek, dodam, że są osoby zainteresowane taką rolą, ale dzisiejsza zaogniona sytuacja wymaga jednej ręki do kontroli procesu walki o klub, więc na dziś realnie jestem sam i podtrzymuję gotowość do udźwignięcia tej roli samemu. Drugi własnościowy filar to wspólnicy mniejszościowi. Przyznam, że nie byłem fanem rozdrabniania i sprzedaży akcji dla 1% akcjonariuszy przez Ejsmond Club. Przyznam też, że się myliłem i to, co teraz przeżywamy, dobitnie mi to pokazało. Z tej pozycji nie da się zarządzać klubem, ale można efektywniej niż z zewnątrz w kryzysowych chwilach stać na straży wartości klubu i to moi koledzy świetnie teraz robią. Trzeci filar to kibice. Za wcześnie na zobowiązania, że stworzymy w Arce coś na wzór socios, ale ogólnie podoba mi się idea wciągania kibiców na pokład większego zaangażowania w klub. Niech każdy znajdzie tu swoje miejsce. Rada Nadzorcza – 5-7 osobowa. Rada jest przedłużeniem i odzwierciedleniem akcjonariatu, ale to nie oznacza, że tam mają być osoby głosujące jak wskaże właściciel. Dla mnie idealni kandydaci na członków RN to m.in. przedstawiciele największych sponsorów, zwłaszcza ci, którzy poza swoimi pieniędzmi są w stanie wspomóc klub swoimi koneksjami, czasem i kompetencjami. Nie chciałbym jednak w RN tylko przedstawicieli biznesu, chciałbym, aby było to grono o szerszych horyzontach, aby były tam osoby, które swoimi działaniami aktywnie budują Arkę, a nie tylko głosują raz na kwartał nad standardowym porządkiem obrad. Zarząd – docelowo 2-3 osobowy, w tym dyrektor sportowy. Musi być nas stać na profesjonalny zarząd, który ma określone zadania sportowe, finansowe, organizacyjne, infrastrukturalne, społeczne. Tego nie zrobi jedna osoba, to musi być zespół, prowadzony, motywowany i rozliczany przez właścicieli i RN.
Jak wyobraża sobie Pan współpracę z SI Arka? Czy Pana zdaniem powinna ona zostać zacieśniona mocniej względem obecnych porozumień?
Krzysztof Rybicki wraz z całym zespołem SI Arka zrobili świetną robotę, wykonując dla Arki to, czego nie potrafił zrobić klub, który powinien o to zadbać. Ale wszyscy wiemy, że duży może więcej, a w jedności siła. Arka powinna być jedna, infrastruktura wspólna i lepsza, plany inwestycyjne, rozwojowe, szkolenia trenerów, staże – aranżowane wspólnie jako jeden klub. SI Arka pewnie długo by tak jeszcze pociągnęło ten wózek, ale albo ciągniesz wózek, albo gonisz marzenia. Ja wolę to drugie.
Jak wyobraża sobie Pan współpracę z kibicami oraz miastem?
Podkreślę raz jeszcze – może zostanę 92% akcjonariuszem i wezmę na siebie odpowiedzialność za Arkę, ale Arka nigdy nie będzie tylko moja. Klub jest dla kibiców – i tych bliższych mojemu rocznikowi z Torów, i tych młodszych z Górki, i tych z VIP-ów i z sektora rodzinnego czy każdego innego sektora bądź zakątka Gdyni lub świata, gdzie ktoś kibicuje Arce. Potrzebujemy oprawy, śpiewów, dopingu. Musimy współpracować, aby mecz Arki był świętem i centralnym wydarzeniem weekendu. Moja rodzina przychodzi na mecze i ceni sobie zarówno związane z nimi sportowe emocje, jak i oprawę oraz fajną atmosferę. Miasto do tej pory bardzo wspierało Arkę i wierzę, że tak pozostanie. Ale aby tak było, musimy jako klub zaoferować miastu coś więcej niż tylko reklamę. Na bazie rozwiniętej infrastruktury powinniśmy szkolić i rozwijać setki gdyńskich dzieci, a gdy miasto zobaczy i policzy korzyści profilaktyczne, zdrowotne, społeczne i edukacyjne z tego płynące, na pewno będzie skore do rozwijania takiej współpracy.
Czy chciałby Pan poczynić kroki w kierunku rozwoju infrastruktury i szkolenia młodzieży w Gdyni? Jeśli tak, to jakie konkretnie?
Dofinansowanie klubu kwotą 5 mln złotych. Sięgnięcie po grunty zaplanowane przez miasto pod rozwój infrastruktury sportowej. Mając wkład własny, sięgniecie po kolejne 5-10 mln zł ze środków publicznych – do tej pory istniały takie możliwości. Stopniowa, coroczna rozbudowa liczby naturalnych boisk i zaplecza. Pamiętajmy, że tę infrastrukturę najpierw trzeba zbudować, a potem utrzymać. Poza sferą infrastrukturalną wierzę, że możemy inaczej zorganizować cały system istniejących już szkółek piłkarskich. Na dzielnicach, ale poza Gdynią również na całych Kaszubach, prężnie działa mnóstwo lokalnych, komercyjnych ośrodków. To powinien być naturalny lejek dostarczający Arce najlepszych młodych piłkarzy, ale Arka zwrotnie musi podzielić się sukcesem, gdy taki młody piłkarz rzeczywiście zagra w pierwszej drużynie lub zostanie sprzedany.
Czy zamierza Pan regularnie dofinansowywać klub?
Nie będę gdyńskim prof. Filipiakiem z Cracovii czy Piotrem Rutkowskim z Lecha. Niestety nie stać mnie na to, mogę tylko naszym zaprzyjaźnionym kibicom pogratulować takich właścicieli. Co zatem mogę? Wspomniałem już o konkretnym dokapitalizowaniu klubu kwotą 5 mln zł. Moje firmy będą sponsorować Arkę, jeśli przejmę klub. Ja jestem gotów do dalszych inwestycji, ale wolałbym, aby były to inwestycje w infrastrukturę, a nie dosypywanie gotówki w bieżące wydatki – te środki klub musi umieć wypracować i pozyskać z rynku.
Ile znaczy dla Pana wsparcie, jakie Pańska propozycja odkupu pakietu większościowego otrzymuje od środowiska skupionego wokół Arki w tym momencie?
Jeśli nie czułbym wsparcia Waszego i wszystkich środowisk, które się przychylnie na mój temat wypowiedziały, nie byłoby pewnie tego wywiadu. Ja sam nic tu nie zdziałam, razem możemy zrobić dużo. Cieszą i dają siłę telefony i maile od osób, które w ten sposób chcą pokazać, że mnie wspierają. Ale też chcę uczciwie powiedzieć – wszystko, co robicie, róbcie dla siebie i dla Arki, nie dla mnie. Ja też to, co robię, robię dla siebie i dla Arki, choć oczywiście wierzę, że skutkiem tego działania będzie wiele dobrego dla innych.
Gdzie, patrząc realnie, jest miejsce Arki? W Ekstraklasie czy I lidze?
Kibice, sponsorzy, miasto, stadion – patrząc na potencjał, nasze dzisiejsze miejsce jest w Ekstraklasie. Ale to miejsce musimy sobie najpierw wypracować, potem wyszarpać, a na końcu nauczyć się je spokojnie utrzymywać i kreślić ambitniejsze plany.
Na zdjęciu Arka w rundzie jesiennej sezonu 1995/1996. Marcin Gruchała pierwszy od lewej w górnym rzędzie.
Na zdjęciu Arka przed meczem z GKS-em Katowice w 1/16 finału Pucharu Polski w sezonie 1995/1996. Marcin Gruchała trzeci od lewej w górnym rzędzie.
#ArkaRazemBezKołaków
rozmawiali Dejfid, Kowboj