Jeszcze dwa dni przed spotkaniem na łamach naszej strony informowaliśmy o wybierającej się do Gdyni grupie kibiców Piasta i przypominaliśmy o lecącej w dół frekwencji podczas tegorocznych meczów domowych. Zgodnie z przewidywaniami, goście nie zaliczyli zera wyjazdowego i w sektorze pojawiło się 13 osób z flagą Żulbanda i płótnem poświęconym zmarłemu w ubiegłym roku koledze. Regularnego dopingu nie prowadzili - ograniczyli się do sporadycznych okrzyków. Jednym słowem – zaznaczyli swoją obecność i to by było wszystko, co można o nich powiedzieć. Piątkowy termin i być może fatalne wyniki Żółto-niebieskich nie zachęciły do przyjścia na stadion szerszej publiczności. Oficjalnie – 4623 osoby. Nie oszukujmy się, ale to frekwencja na poziomie 1. ligi, co może tylko smucić. Zwłaszcza, że na finał Pucharu Polski wybiera się liczba… pięciocyfrowa. Taki mecz w naszym przypadku zdarza się raz na… 40 lat, ale na co dzień walczymy o utrzymanie w lidze i stadion w dniu meczu musi wyglądać okazale.
Jak na tak uszczuplony młyn, doping można zaliczyć na plus – praca od podstaw przekłada się na jego jakość i nawet przy niespełna pięciu tysiącach na trybunach, można „wykręcić” coś dobrego (zwłaszcza przy wsparciu Torów). Na płocie zawisły flagi naszych fan clubów – Tczewa, Kartuz, Rumi, Powiatu Puckiego, Helu, Człuchowa, Sopotu, Gniewina, Kościerzyny i Redy, a na boisku… tradycji stało się zadość i po raz kolejny nie dane nam było ujrzeć wygranej Arki. W tym roku z 30 możliwych do zdobycia punktów piłkarzom udało się „wywalczyć” raptem… sześć. Mało tego, nie licząc przebłysku w lutym (triumf nad Koroną Kielce), bilans ostatnich dziesięciu spotkań w Gdyni wynosi trzy remisy i siedem porażek. Szkoda słów. Historyczny finał już we wtorek, forma od dłuższego czasu wakacyjna, a 1. liga tuż za rogiem.