Nasze zgody to nie tylko czasy obecne, ale piękna historia i tradycja, którą powinni poznać młodsi kibice. Bez cenzury i upiększania, tylko u Nas cykl wspaniałych opowieści, będących kompilacją wielu wydarzeń, w których brali udział Nasi Przyjaciele. Miłej lektury!
Na początku o działalności hoolsów "Pasów" wiadomo było niewiele, poza tym, że są bardzo dobrzy. Cracusy były przytłumione przez rosnącą powoli w siłę Wisłę. Nagle, na początku lat dziewięćdziesiątych na trybunach Cracovii coś się zaczęło dziać.
Zaczęło się od dosyć głośnego dymu, jaki wydarzył się na zakończenie wakacji 1990. Cracovia zameldowała się na meczu z Wisłoką w Dębicy. Początkiem dość głośnych wydarzeń były wyzwiska miejscowych pod adresem gości. Ponieważ dotychczas fani obu klubów żyli w dość poprawnych stosunkach, więc siedzieli tuż obok siebie. Przyjezdni postanowili sytuację wyjaśnić, więc kilka osób pofatygowało się w kierunku sektora gospodarzy. Delegacja została przyjęta pięściami. Reszta kibiców gości nie zostawiła swych ziomków i Cracusy ruszyli na Wisłokę. Początkowo walka toczyła się tylko z miejscowymi kibolami i na trybunach. Później bitwa przeniosła się na drugą stronę płotu. Gospodarze tylko ze względu na sporą przewagę ilościową nie zostali wygonieniu ze stadionu. Następnie do zabawy przyłączyli się porządkowi. Cracovia musiała się zmierzyć z gośćmi postury zapaśników, którymi najprawdopodobniej byli jeszcze w niedalekiej przeszłości. Towarzystwo lało się już na trybunach i momentami na murawie. Sędzia działając w myśl regulaminu przerwał dwukrotnie spotkanie. Za tym drugim razem - definitywnie. A bójki trwały nadal. Ostateczne policjanci rozbili gości na małe grupki i kilku Cracusów zatrzymali. Mecz ten odbił się podwójnym echem. Po pierwsze działacze klubu z ul. Kałuży odcięli się na łamach prasy od swoich sympatyków. Twierdzili, że nie mają i nie chcą mieć z nimi nic wspólnego. Artykuły z oświadczeniem o takim właśnie przesłaniu ukazały się w prasie już trzy dni po zamieszkach. Tytuły też były wymowne. "Cracovia odcina się od swych kibiców" "Przegląd Sportowy". Po drugie Cracovię cały piłkarski makroregion po traktował jako persona non grata.
Większość trzecioligowych klubów obawiając się, że nie poradzi sobie z przybyłymi z Krakowa hools, zaczęła pisać skargi do tamtejszego OZPN, by nie uwzględniał nałożonego na Wisłokę walkowera. W myśl przepisów to organizator jest zobligowany zabezpieczyć zawody w ten sposób, by nie zostały one przerwane. Z drugiej strony, to kibice gości, czyli Cracovii, hasali z policjantami i porządkowymi po murawie. Nikt nie pytał o przyczyny zajścia, fani z Dębicy byli we wszelkich rozważaniach nieistotni. Ostatecznie, po dość długich i ostrych dyskusjach postanowiono mecz powtórzyć. Dość zabawnie brzmi relacja z meczu Czuwaj Przemyśl - Cracovia rozegranego w październiku 1993 roku: "Zajechaliśmy w 50 osób. Weszliśmy w 50 minucie meczu, a wyszliśmy w 56 w otoczeniu sześćdziesięciu gliniarzy. Przez te 6 minut goniliśmy całe wystraszone tamtejsze bractwo po stadionie." Dla Polski pierwszym znakiem, że Cracovia to nie ułomki, był mecz Holandia - Polska, rozegrany rok przed spotkaniem w Przemyślu. Choć bieganina w Dębicy znana była z prasowych przekazów znacznie wcześniej, to jednak nikt z krajowych hools nie traktował wiadomości z trzecioligowej rzeczywistości zbyt poważnie. Wtedy to, na holenderskim gruncie, kilkudziesięcioosobowa grupa fanatyków biało-czerwonych postanowiła wyrównać rachunki z kibicami Wisły, których mają, na co dzień we własnym mieście. Dysproporcja sił była znaczna, gdyż kibiców Białej Gwiazdy" przyjechało do Rotterdamu zaledwie kilku. Za wiślakami postawili się kibice gdańskiej Lechii i wrocławskiego Śląska, choć ani jedni, ani drudzy nie byli zbyt przychylnie nastawieni do wiślaków. Zakończyło się bijatyką na trybunach i gonitwą tuż po meczu. Kolejny wyjazd na spotkanie reprezentacji, do San Marino, mógł zaowocować całkiem sporym dymem. Nie wiadomo dlaczego mieszkańcy Krakowa postanowili wykorzystywać wyjazdowe spotkania kadry narodowej do regulowanie swoich rachunków. Wiślacy zajechali 100-osobową, bardzo konkretną ekipą z niezłym wyposażeniem chuligańskim. Natomiast autokar Cracovii po zadymie na granicy, nie został przez nią przepuszczony.
Mecz z Anglią w Chorzowie. Krakowianie przyjechali dość wcześnie, o 14.00. Mecz zaczynał się o 20.00. To ustalili już wcześniej, dlatego podążali na spotkanie w zorganizowanej grupie. Prawdopodobnie chcieli uniknąć wspólnej jazdy z Wisłą. Wysiedli wcześniej, w Mysłowicach. Spodziewali się większej koncentracji grup hools z Polski w okolicach katowickiego dworca. Nie chcieli być także "przejęci" przez policję. Po drodze zadymili w jakiejś knajpie, gdzie coś tam skubnęli, co oczywiście nie spodobało się właścicielowi. Gdy natknęli się na autobus z Krosna, rozpracowali w nim parę szyb. Później przemieścili się w kierunku Ronda. Tam miał miejsce dym z kilkoma policjantami. Jeden z mundurowych dostał po głowie, innemu udało się dogadać z rozrabiającymi i ci spokojnie wsiedli do tramwaju. Część do pierwszego wagonu, część do drugiego.
W pierwszym działy się cyrki, więc ci z drugiego dopiero na kolejnym przystanku mogli zmienić wozy, by po pierwsze zorientować się w sytuacji, a po wtóre dołożyć opornym, którzy musieli jechać z motorniczym. Tym razem krakowianie natarli ostrzej. W przenośni i dosłownie. Choć ich przeciwnicy nie dali sobie w kaszę dmuchać, to jednak Cracovii było dużo więcej. Ktoś wyciągnął nóż. Już po fakcie, wszyscy zgodnie twierdzili, że scyzor miał w ręku bliżej nieokreślony małolat. Po zadymie krakowianie wybiegli z tramwaju. Po meczu wracali do swojego miasta w jednym pociągu z Wisłą, przedzieleni wagonem pełnym policji. Po tym zdarzeniu fani Cracovii, spodziewając się policyjnej akcji wymierzonej w nich, spotkali się w kilkadziesiąt osób ustalając zeznania. Co prawda sami do tego się nie chcieli przyznać, jednak kilku puściło farbę już na komendzie. Mundurowi, nie mając punktu zaczepienia, strzelali na oślep, Przesłuchując wszystkich, którzy kiedykolwiek skojarzyli się prowadzącym śledztwo z Cracovią. Początkowo nie wykluczono wersji, że winni mogą się rekrutować spośród wiślaków, ale taką możliwość szybko odrzucono. Ostatecznie trzech z pasiaków wylądowało na ławie oskarżonych. Właściwie według zeznań to na ławie oskarżonych mógł zasiąść którykolwiek inny kibic "Pasów". Nie wiadomo, dlaczego właśnie tych trzech zostało oskarżonych, Ci, którzy siedzą, są ofiarami swojej popularności w środowisku. To, że byli przywódcami grupy, spowodowało, że odpowiedzialność za to, co się wydarzyło spadła właśnie na nich - słowa adwokata o tyle odzwierciedlały rzeczywistość, że wiadomo było, iż pchnął kosą jeden, niekoniecznie któryś z oskarżonych, a siedziało trzech. Pukająca do bram drugiej ligi Cracovia na znaczących boiskach zaistnieć nie bardzo mogła. Pozostawały spotkania reprezentacji i wyjazdy gościnne.
Jednym z takich sposobów na pokazanie się były derby Łodzi. Dołujący ostatnio ŁKS w maju 94 roku grał na swoim stadionie z Widzewem. Stosunek ŁKS-u do Cracovii w tamtym okresie z daleka zdawał się być określany jednoznacznie: zapatrzenie na lepszego. Do Łodzi zawitał autokar fanów Cracovii. Wspólna akcja łodzian i "Pasów" to atak na idących tłumem z policyjną obstawą fanów Widzewa. Wcześniej łódzko-krakowska grupa pogoniła ekipę 40-50 widzewiaków. Łodzianie (ci z ŁKS-u) twierdzą, że była to najlepsza ekipa lokalnego rywala. Jesienią tego samego roku hokeiści Cracovii podejmowali sosnowieckiego Orlika. Co prawda hali krakowskiej od dłuższego czasu nikt z fanów drużyn przyjezdnych nie odwiedzał (poza Tysoyią, z którą Cracusy mają zgodę), jednak wystawili fanatycy "Pasów" 45 osobową ekipę penetrującą w okolicach dworca. Przyjezdnych było 60-80. Gospodarze co prawda mieli zaatakować w ostatniej chwili, gdy nie spodziewający się ataku sosnowiczanie dojdą do czekających na rozwój wypadków i swą zdobycz gospodarzy. Jednak miejscowi nie wytrzymali nerwowo i rzucili się do ataku, gdy przeciwnicy byli oddaleni o jakieś 50 metrów.
Zagłębie rzuciło się do ucieczki, jednak spora część z przyjezdnych nie wykazała talentu w nogach i załapała się na oklep. W czasie meczu, już na hali, w jednym momencie, na hasło Cracovia rzuciła kilkudziesięcioma kamieniami w kierunku sosnowiczan. W rewanżu 64 hools z Krakowa pojawiło się na meczu w Sosnowcu. Zorganizowaną grupą porozganiali mniejsze ekipy gospodarzy, do większych zadym nie doszło, choć zainteresowanie służb mundurowych przy jezdnymi objawiło się dopiero w okolicach hali. Na kolejne spotkanie, które odbyło się w grodzie Kraka, fani miejscowych przygotowali się starannie. W okolicach dworca czatowało 100 hools. Nie przewidzieli jednego, że tym razem sosnowiczanie pojawią się autobusami. Przedstawmy relację Bieżana, jednego z chuliganów krakowskich: "Gdy tuż przed 17 (mecz zaczynał się właśnie o tej godzinie) przyjechał ostatni pociąg i okazało się, że jest pusty, część z nas się rozeszła do swoich spraw. Przed halą spotkała nas niespodzianka. Małolaci przyszli z nowinami. Okazało się, że Zagłębie przyjechało około 17.00 trzema autokarami. Najpierw zaatakowali ze sprzętem stojących przed kasą, a później, już na hali także pogonili grupę małolatów od nas. Kilku obecnych wówczas mendziarzy zostało zdeptanych. Gówniarze od nas też uciekli. Kilku starszych z tej 40-osobowej grupy się postawiło.
Niektórzy stracili barwy, a jeden dostał kosą w nogę. Reakcja na tę wiadomość mogła być tylko jedna - szybki bieg w kierunku hali. W międzyczasie pojawiły się posiłki policji, więc przywitał nas kordon mętów z psami. Nie chcieli nas wpuścić, gdyż nie posadzili jeszcze Zagłębia na sektorze dla gości. Przypuściliśmy szturm, potem drugi, poleciały kamienie i brechy, ale nie udało się przedrzeć. Daliśmy spokój, zwłaszcza, że dojeżdżały kolejne suki. Weszliśmy na drugą tercję. W Krakowie na sektor gości przy obstawie policji nie ma szans się dostać. (...) Po meczu chcieliśmy wyjść wcześniej z hali, ale zwąchała to policja. Od połowy trzeciej tercji brama była zamknięta. Wypuszczono nas w kilkanaście minut po wyjściu Zagłębia. Ruszyliśmy w 5 aut, jeden maluch zgubił się po drodze. Reszta dotarła do samego Sosnowca, gdyż wcześniej nie udało się dogonić autokarów. Udało się złapać kilka osób na dworcu kolejowym. Jeden z samochodów udał się za gościem, który robił wrażenie przywódcy Zagłębia. Dostał wpierdol, zadziwiała jego wytrzymałość. Oprócz skrojonego szalika Cracovii stracił fleyersa i znaczone karty do gry." Następny dosyć głośny dym mieli fanatycy Cracovii na meczu Polska - Słowacja. Wówczas przeciwnikiem byli policjanci. Wywiązała się zadyma w sektorze zajmowanym przez wspólną grupę kibiców Zagłębia Lubin, Arki Gdynia i Polonii Bytom. Jednak fani z grodu Kraka przyszli na mecz już w czasie jego trwania, co przez złośliwych było skomentowane jako "lekkie zabezpieczenie się". Na wcześniejszym meczu reprezentacji, z Francją w Zabrzu jesienią 94 roku odbywała się walka z jednej strony Cracovii, ŁKS-u i Nobilesu, "drugiej Wisły, Lechii i Śląska, gdy do całej zabawy włączyli się policjanci przeganiający głównie tych pierwszych. Z przeciwnej strony tę pierwszą koalicję atakował Widzew, który na tym spotkaniu wystawił 45 osobową ekipę.
Podczas meczu Polska - Słowacja na tyłach zabrzańskiego stadionu odbyła się konferencja z udziałem kibiców Lecha, Legii, Arki, ŁKS-u, Śląska i Cracovii. Cracovię reprezentował Metal. Chodziło o możliwość przyłączenia się do układu na mecze reprezentacji narodowej oraz o ewentualne dogadanie miejsca i czasu, w którym Cracovia mogłaby stanąć do walki z fanami szczecińskiej Pogoni. Metal jednoznacznie stwierdził, że żadne takie układy go nie interesują. Po tym spotkaniu kibice Pasów" zaatakowali na dworcu w Zabrzu Śląsk. Gdyby nie postawa najlepszej tego dnia ekipy fanów poznańskiego Lecha, krakowianie obiliby wrocławian. Po awansie do drugiej ligi Cracovia na swój pierwszy mecz jechała do Białegostoku. Wyruszali w dwa autokary. Tego samego dnia, ale początek miał miejsce o znacznie wcześniejszej godzinie, w Warszawie na obiekcie Hutnika odbywał się mecz barażowy. Stawką był awans do grona drugoligowców, gdyż FC Piaseczno wycofało się z rozgrywek. Jeziorak Iława grał z Radomiakiem. Pod będący po drodze stadion zajechały dwa autokary Cracovii, która postanowiła wpaść na obiekt i obić przebywających tam fanów. Zadyma miała miejsce przy płocie. Relacje z dwóch różnych stron są różne.
Warszawianie twierdzą, że z dwóch stron płotu próbowały się zaatakować dwie watahy. Legionistów i krakusów dzieliło ogrodzenie i kordon policjantów. Później przyjezdni podymili na pobliskim targu. Autobusy zostały prze chwycone przez mundurowych dopiero na rogatkach miasta. Aktualnie (wiosna 96) w Krakowie odbywa się permanentna wojna fanatyków dwóch klubów z tego miasta. Lokalna prasa codzienna wciąż donosi o kolejnych zdarzeniach, pobiciach, drobnych i mniej drobnych zadymach. 3 lutego odbył się dym z Wisłą w knajpie opanowanej przez Cracovię. W kolejną sobotę, 10 lutego miała się w tym samym miejscu znów odbyć walka. Do niej jednak nie doszło, gdyż fani "Pasów" wyjechali do Gdyni na rozmowy z fanatykami Arki i Lecha. Podczas tego spotkania ustalono, że Cracovia będzie miała z Lechem układ. W "Krucjacie łysogłowych" Ewy Wilk o kibicach biało-czerwonych wypowiada się szef wydziału prewencji KWP Andrzej Czop: "Umieją się bić, walczą w szyku. Atakują ostro, szybko, zdecydowanie. Nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi atak. Wystarczy iskra. Mają przywódców. To są domorosłe talenty, idealni organizatorzy partyzantki miejskiej. Zdarza się, że zatrzymujemy któregoś, proponujemy kawę, herbatę, a on: tylko wodę. Bo teina-kofeina szkodzi."
Rok 1997 to trójmiejskie derby Arka Gdynia - Lechia Gdańsk przy Ejsmonda. Już od rana do Gdyni zaczęły się zjeżdżać zgody Arki, w tym Cracovia w liczbie kilkudziesięciu. Na dworcu PKP w Gdyni wszyscy zostali "przywitani" przez policję, która tego dnia wyjątkowo chciała być aktywna i od samego rana jak nie zaczepiała to innych wręcz katowała. Po kilku pałkach wszyscy meldują się na stadionie. Cracovia wyróżnia się ze wszystkich zgód najbardziej. Wszyscy mieli ubrane kominiarki w barwach klubu, a na płocie wywiesili flagę Hycle NH. Pod koniec meczu przy stanie 2:1 dla Lechii Crakusy postanawiają odbić sobie straty moralne i cielesne otrzymane od stróżów prawa na dworcu i przez otwartą furtkę wybiegają na płytę boiska, a z nimi oczywiście ruszyli kibice Arki i inne zgody. Wszyscy jednak szybko musieli się ewakuować bowiem właśnie na ten mecz policja postanowiła po raz pierwszy w Polsce użyć tzw. broni gładkolufowej. Niestety awantura przeniosła się na trybuny, a co za tym idzie ogromna ilość została zawinięta i oczywiście katowana czy poniżana. Na szczęście kaseta video z jednej z zabaw policjantów trafiła do kibiców Arki, którzy wysłali ją do telewizji i pokazano całą prawdę o zachowaniu policji. Poleciało wtedy parę głów w komendzie. Po meczu pismaki pisały: "w Gdyni burdy zaczęli... fani Cracovii, którzy nad morze przyjechali, aby wspomóc kibiców żółto-niebieskich."
Kolejne lata to marna gra piłkarzy w 3 lidze z kolei kibice Cracovii to zdecydowanie 1 liga ! Aż przyszły lata tłuste i kolejne awanse pasów,aż do najwyższej klasy rozgrywkowej co przyczyniło się zdecydowanie na ilość i jakość młyna. 10 lutego 1996 roku między kibicami Cracovii, Lecha Poznań i Arki Gdynia zawarto porozumienie zwane do dziś Wielką Triadą. 17 października 2008 Cracovia zrywa zgody z Koroną Kielce, Czarnymi Jasło, Stalą Mielec i Victorią Zivkov.
Zgoda Cracovia-Arka to najprawdopodobniej połowa lat 70-tych, można byłoby połączyć fakty że czasy były takie a nie inne a Cracovię i Arkę łączyła przyjaźń do ŁKS-u Łódź czy później z Bronią czy Koroną. Do lat 90-tych zgoda kulała. Umacnianie zgody rozpoczęło się na dobre od wspomagania Pasów na wyjazdach w Malborku czy Elblągu. Na każdej Świętej Wojnie arkowcy wspierali Cracovię, potem kontakty się zerwały. Dopiero 1995 roku w Paryżu na Francja - Polska na granicy miasta zabraliśmy do autokaru kilku Cracoviaków, a przed stadionem zaatakowały nas połączone siły Legii i Pogoni i Wisły z Jagą. Doszło już do pamiętnej awanturki wygranej przez Arkę i Craxę. Potem stosunki się polepszyły i wszystko zaczęło się od nowa.
W 1997 Cracovia przekształcono w Sportową Spółkę Akcyjną, ale w dalszym ciągu głównym problemem pozostawały niewystarczające fundusze. Klub jednak uratowano przed ostatecznym bankructwem. Przyczynili się do tego głównie kibice.
BASZTOWA 2001 Słynna manifestacja, która odbyła się w środę 28 lutego 2001 o godzinie 12-tej pod Urzędem Wojewódzkim. Manifestacja została zorganizowana przez Koła Sympatyków przeciwko decyzji wojewody, który po raz kolejny uchylił pozwolenie na budowę Cracovia Ivaco Center. Na pamiątkę tych wydarzeń 28 lutego ogłoszono Dniem kibica Cracovii. Ilość osób która przybyła na miejsce wyrazić swój sprzeciw przeciwko polityce wojewody względem Cracovii wielokrotnie przerósł najśmielsze szacunki organizatorów. Przebieg Manifestacji Przed godziną 12 przy Barbakanie zaczęli gromadzić się pierwsi kibice. Wśród demonstrantów byli przedstawiciele różnych grup społecznych, byli młodzi i starzy kibice członkowie Zarządu Klubu oraz Rady Seniorów. Wszystkich jednak łączyła ogromna miłość do Cracovii. Dokładnie o godzinie 12 około 1000 kibiców ruszyło pod Urząd Wojewódzki. Kibice nieśli flagi i transparenty oraz skandowali hasła poparcia dla klubu oraz sprzeciwu dla decyzji władz. Demonstracja przez cały czas obstawiały prowokujące bezskutecznie oddziały policji. Kibice całkowicie zatrzymali ruch przy na ulicy Basztowej wtedy do urzędu wpuszczono czteroosobową delegację. Gdy cała demonstracja dobiegała końca i wydawało się, że nic złego nie może się już wydarzyć od strony Placu Matejki do spokojnie stojących kibiców ruszyły oddziały policji. W kierunku kibiców oddano salwę z broni gładkolufowej, następnie padły kolejne strzały. Rozpoczęła się regularna bitwa, która poprzez Planty i ul. Sławkowską przetoczyła się aż do Rynku. Zatrzymane zostało ponad 50 przypadkowych osób.
Dziś Cracovia to w sumie trzy sekcje: piłkarska, hokejowa i koszykówka. Piłkarska powróciła na należne jej miejsce, hokeiści to ośmiokrotny Mistrz Polski, z kolei koszykarze zajmują środkową część tabeli 2 ligi.
Cygan