Sobotni mecz z beniaminkiem I ligi - Chojniczanką Chojnice od początku przebiegał według mało spodziewanego scenariusza. Grający agresywnie i blisko siebie goście nie pozwalali Arkowcom rozwinąć skrzydeł. Żółto-niebiescy mieli problemy nie tylko z dopasowaniem się do stylu gry przeciwnika, ale i warunków pogodowych. Mokra murawa wymuszała nieco inną grę piłką, co powodowało raz po raz niedokładności przy prostych podaniach, a nawet przyjęciach. Kibice mieli także wrażenie, jakby nasz zespół wyszedł na boisko stremowany panującą tego dnia atmosferą. W efekcie to Chojniczanka była bliższa strzelania gola przed przerwą i wynik bezbramkowy należało uznać jako korzystny.

Druga połowa to prawdziwy roller-coaster emocji i wrażeń, ale Arka nareszcie zagrała w ofensywie z rozmachem godnym faworyta do awansu. Formę z początku sezonu odzyskał Arkadiusz Aleksander i to kluczowy czynnik ostatnich wyników Arki. Z tak grającą "dziewiątką" żaden rywal nie jest Arce straszny, a snajperski instynkt tego napastnika wykracza daleko poza pierwszoligowe ramy. W polu karnym przeciwnika to napastnik kompletny. Bramka na 1:0 to pokaz boiskowej inteligencji i doświadczenia 33-latka, bo przewidzieć, że tam zostanie skierowana piłka mógł tylko on. O drugiej bramce nie ma się co rozpisywać, bo pewnie każdy kilka razy zdążył już odpalić jej powtórkę. Takich bramek na Arce po prostu nie zwykło się oglądać.

Wielu kibiców po meczu podkreślało też rolę Radosława Pruchnika. Faktycznie, wykonał on tego dnia mnóstwo mrówczej pracy i jeśli ktoś próbował podostrzyć grę w odpowiedzi na ataki rywala, to był to właśnie "Pruchol". Żaden piłkarz Arki nie gra tak umiejętnie wślizgiem, Radek nie ma sobie też równych w grze w powietrzu. Można żałować, że wciąż bije mu licznik meczów bez premierowego gola, ale w sobotę zrekompensował to sobie dwoma asystami. Zasługa przy bramce na 3:2 jest oczywista, natomiast warto też zwrócić uwagę na rolę przy golu na 2:0, gdy ściągnął bezpańską piłkę i skierował prosto pod nogi Aleksandra.

Niestety, prowadzenie 2:0 wyraźnie uśpiło zespół. Goście byli na łopatkach, bez żadnego pomysłu na grę, ale Arka przestała utrzymywać się przy piłce, oddała ją rywalowi i została za to srogo ukarana. Pierwszy gol to typowy pierwszoligowy przypadek. Najpierw przegrana główka, później strzał z 20. metrów, rykoszet i piłka w sieci. Wielu kibiców miało w tym momencie czarne myśli, a w głowie "derbowe fatum" i po paru minutach stało się. Całą serię pomyłek i kiksów obrony wykorzystał Iwanicki. Na szczęście kibice nie odpuścili, "Górka" do końca wspierała piłkarzy, by spróbowali jeszcze raz zaatakować i stało się. Kamil Juraszek był już przy wyniku 1:0 bliski szczęścia, ale przecież bramka w 93 minucie smakuje zupełnie inaczej. Takiej euforii nie było dawno i trzeba przyznać, że Arka wygrała ten mecz zasłużenie. Po przerwie nasi zawodnicy rozegrali najlepsze 30 minut w sezonie i w tym momencie czuć było ogromną różnicę jakości między kandydatem do awansu a beniaminkiem. Ktoś powie, szkoda że nie 45 albo najlepiej 90, ale wszystko przyjdzie z czasem. Teraz czas na puchar i Grudziądz, gdzie trzeba pójść za ciosem!

mazzano