Oksywie - 30 lat żółto-niebieskich tradycji (que)

Żółto-niebieskie tradycje na Oksywiu są bardzo długie. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, jako około 10-letni chłopak, wraz z kumplami ze starych bloków przy Bosmańskiej, ujrzałem pierwszy raz Arkę. Mimo iż trochę starsi ode mnie już jeździli na pucharowe mecze Górnika z Romą, czy z oboma Manchesterami (Legia też wówczas była wysoko w europejskich pucharach; było na nią bliżej i nie było takiego pojęcia jak kosa czy zgoda, to nie wiedzieć czemu woleli na Górnika). Chodziliśmy na stadion na Dole (Dolnym Oksywiu ) i rekreacyjnie oglądaliśmy mecze III-ligowej Floty Gdynia. Koło tysiączka, a czasami o pół koła więcej ludzi chodziło regularnie na te spektakle. Na nich był pełen, kompletny piknik. A Flota to był (jest jeszcze) wojskowy klub, drużynę budowało się wyłącznie na zasadzie poboru do wojska. Zawodnik odbębnił najzaszczytniejszy z zaszczytnych obowiązków i wracał do macierzystego klubu. Przewinęli się przez niego m. in. Bramkarz Stoczniowca Tabor, czy obrońca Lech Kulwicki- "Jadzia", mieli też swych wychowanków choćby Zbyszek Bieliński, albo Mirosław Tłokiński - "Tłoczek". Ale pewnego razu na III-ligowy mecz przyjechał lider tabeli Areczka. Garnizonowy stadionik pełniutki. Arka po tym co pokazała, jawiła nam się jako zespół z innej półki i już wiedzieliśmy że nasze serca będą żółto-niebieskie. Z tego co zostało mi w pamięci, to gra "Szachy" Gadeckiego. Potem kopiąc piłę na naszej piaszczystej "Maracanie", czyli szkolnym klepisku oksywskiej podstawówki, każdy chciał być Gadeckim. No i zaczęliśmy się organizować by oglądać Arkę. A jazda na mecz z Oksywia w tamtych czasach to była wyprawa, pół dnia zajmowało: dojazd, oczekiwanie, mecz i powrót z niego. Autobus z Oksywki wyjeżdżał już tak zatłoczony, że mógł sobie darować pośrednie przystanki i jechać bezpośrednio na Wzgórze. A być na stadionie trzeba było co najmniej ze dwie godziny przed meczem, by móc zająć na Górce lepsze miejsca. Czy to deszcz, czy słoneczko siedziało się na piachu i oczekiwało. Całe szczęście, że muzyczka z głośników leciała tak by powoli podnosić adrenalinkę i się nie nudzić. To nie była męka słuchania jaką mamy obecnie na Olimpijskiej. Bardzo interesowaliśmy się ligą angielską, bo niezłe wówczas jak na naszą uczniowską kieszeń pieniążki moczyliśmy w zakładach piłkarskich. Szukaliśmy tam klubu o żółto-niebieskich barwach. W końcu zdobyliśmy zdjęcia z finału Pucharu Anglii, gdzie Southampton występował właśnie w tych strojach. Od razu polubiliśmy "Świętych", a jak później dowiedzieliśmy się, że występowali w strojach rezerwowych (przecież mają takie klubowe koszulki w pasy jak Cracovia) to nie przeszkadzało to jednak nam w sympatii do nich. Mimo iż jak niektórzy mówią- był gierkowski "dobrobyt", samo zdobycie materiału na flagę w odpowiednich kolorach graniczyło z cudem. Nie tylko materiału, ale i barwników też brakowało. W końcu udało mi się skombinować barwniki. Do dziś mam przerażenie w oczach matki, gdy jej zakomunikowałem, iż trzeba z białego płótna wyciąć kwadraty, poobszywać je, potem pobarwić na żółte i niebieskie, po czym zszyć i będzie flaga w żółto-niebieską szachownicę. Poczciwa matula poświęciła dwie nocki by flaga była na czas gotowa. Inną metodą robienia flagi, było zszycie kilku mniejszych o różnych wzorach i powstawała jedna większych rozmiarów o sporym efekcie wizualnym. Osobny problem to dzierganie szali. Na szczęście niektórzy mieli w pobliżu babki lub inne dziewczyny, które za uśmiech i symboliczną opłatę poświęcały parę dzionków by ręcznie zrobić kilkumetrowy szalik. Czasami udawało się skombinować z portu, czy statku flagi kodu sygnałowego, przecież oznaczenia kilku liter są w naszych barwach. Z konsulatu szwedzkiego przy Jana z Kolna też ginęły narodowe, niebieskie z żółtym krzyżem flagi. Nawet przez jakiś okres czasu przestali wywieszać flagi. Ale to inna dzielnica działała tam. Były też "biznesowe" wyprawy do NRD (kiedyś było takie państwo), i min. przywoziło się stamtąd żółto-niebieskie koszulki w różnych wzorach , bo w kraju nie uświadczyło się takich. A dzielnica była oddana Arce. Pamiętam jak w sezonie 1975/76 toczyliśmy heroiczny bój z betoniarką o awans i wyjazd na Zawiszę. To był rekreacyjno-bezpieczny, bliski wyjazd. Toteż kilkadziesiąt ludzi z Oksywia pojechało- nawet największe pikniki. Ironia o takich była mniej więcej następująca: "on jeździ na wyjazdy - do Bydgoszczy i Łodzi". A w ogóle wtedy to chyba 2-3 "koła" Śledzi nawiedziło Bydgoszcz. Sami Zawiszacy na swej stronce mówią, ze ówczesny nasz najazd zainspirował ich do lepszego zorganizowania się. Wtedy chyba doszło do zgody. Żył z nami też dwuosobowy "fan-club" betonów. Jeden z jego członków wesoły dowcipnie odpowiadający na ironiczne uwagi, drugi o trochę mniejszym poczuciu humoru. Nigdy nikomu nawet do głowy nie przyszło by spuścić im łomot za "poglądy", a gdyby z innego rejonu miasta ktoś by chciał to zrobić- nie dopuścilibyśmy do tego. To byli nasze chłopaki z dzielnicy. Ten weselszy nawet zaliczył kilka meczy wyjazdowych Arki (o dwóch wiem na pewno, min. razem zaliczyliśmy Łazienkowską w W-wie ), co mu wcale nie kolidowało w miłości do BKS. Nawet jak "Tłoczek", M. Tłokiński, przeszedł z Arki do Lechii, to też nikt nawet nie myślał o wybiciu szyb, oklepie, czy nie rozmawianiu. Choć podczas derbów jego gra kosztowała nas spore skoki ciśnienia. Podczas wyjazdowych meczy ważną rzeczą było jak najszybsze uzyskanie rezultatu. Szczęśliwiec co pierwszy wiedział, zaraz leciał do innych by słownie informować o tym. Komórki, net, głupia telegazeta, czy też powszechna telefonia- wtedy o tym można było jedynie poczytać w literaturze SF. Innym utrapieniem były środowe mecze. Nie było przecież jupiterów, a późną jesienią, czy też wczesną wiosną mecze zaczynały się o 11. Niektórzy porządnie traktowali szkolne czy też pracowe obowiązki, więc znowu kombinacja jak tu zrobić by "legal" być na meczu. Ale i inni mieli podobny problem, a Ejsmond Park podczas środowych meczy i tak był pełny. Teraz jesteśmy już po 40-ce, wywiało nas z Oksywia do innych rejonów miasta i okolic, ale nasze stare żółto-niebieskie serducha mocniej tykają na widok oksywskich flag. Siadamy na prostej, naprzeciw ławki rezerwowych gości, obok Żurlandii. Ryknąć ze stadionem, czy zaśpiewać nie zapomnieliśmy, bo tak jak kiedyś, tak i obecnie łączy nas ARKA i dążenie do jej potęgi.