W ostatni weekend września 1980 roku doczekałem VI Zjazdu Klubów Kibica, którego Arka była organizatorem. To było poważne wyzwanie, mam na myśli organizację tej imprezy. Oczywiście, chętnych do pomocy deklarowało się mnóstwo osób, jednak im bliżej imprezy tym ich liczba malała w postępie geometrycznym. Mimo wszystko pozostała garstka pasjonatów, która obrała sobie za cel zorganizowanie zjazdu.

Był to rok 1980, w kraju zaczynały się przemiany, które doprowadziły do zmian ustrojowych, a my w tym czasie byliśmy gospodarzami corocznego spotkania kibiców z całej Polski. Były pewne problemy: z lokalizacją, rozmieszczeniem gości po hotelach, atrakcjami dla nich i oczywiście z kasą. Wiadomo było, że zjazd nie będzie się odbywał w jednym miejscu. Co prawda Arka jako klub miała swoją siedzibę (al. Zjednoczenia 3), jednak nie było tam sali konferencyjnej z prawdziwego zdarzenia. Nasuwa się mała dygresja do obecnych czasów. Ówczesna baza hotelowa w naszym mieście pozostawiała baaaardzo dużo do życzenia. Gości trzeba było także nakarmić oraz zapewnić im pewne atrakcje związane z pobytem nad morzem. Z mego punktu widzenia małym problemem było znalezienie kasy. Mimo rozpoczynającego się wiatru przemian cała Polska tkwiła w głębokiej komunie. I właśnie w tym ustroju sponsorem było Państwo. Sztuka polegała na tym, by dobrze negocjować, a jak już negocjator się znalazł to i pieniążki były.

Sprawę lokalizacji rozwiązaliśmy następująco: obrady odbyły się w auli Wydziału Nawigacji Wyższej Szkoły Morskiej (przy al. Zjednoczenia), na posiłki chodziliśmy naprzeciwko czyli do Róży Wiatrów, natomiast spanko zorganizowano w ówczesnym hotelu SKS Bałtyk (tak, tak) w Kamionce przy ul. Haffnera. Dodajmy do tego środki transportu podstawione przez jeden z opiekuńczych zakładów pracy (nie pamiętam czy z Dalmoru czy z Nauty) i już mamy opis operacji logistycznych związanych z tą imprezą.

Goście zjeżdżali się w sobotni poranek. Nie było żadną sztuką kogoś przegapić, ponieważ ówczesny rozkład jazdy PKP był dość ubogi a przez to czytelny czyli nie było żadnej filozofii by wszystkich odebrać z dworca. Na początku pogadaliśmy sobie ze znajomymi, ustaliliśmy pewne wieczorowe plany i zaczęła się oficjalka. Jak zwykle nudna i drętwa. Trochę było podlizówek jaka to wspaniała impreza, jak fajnie jest nad morzem nawet we wrześniu (przecież o tym to jesteśmy przekonani) itepe, itede. Większą atrakcją tychże obrad były przerwy, podczas których można było powymieniać się pamiątkami klubowymi. Chciałem podkreślić, że to była istna giełda pamiątek. Nigdy i nigdzie do tej pory nie spotkałem się z taką ilością gadżetów piłkarskich, mających różne pochodzenie jak podczas Zjazdów KK. Niekoniecznie zbierało się znaczki klubów, które się lubiło, sztuką było mieć ich jak najwięcej.

Po obiadku (lekko zakrapianym) trzeba było naszym gościom pokazać morze. Wsadziliśmy ich na statki białej floty i powieźliśmy ku miejscu chwały polskiego oręża czyli na Westerplatte. Myśleliśmy, że Bałtyk okaże się trochę kapryśny i przybysze z głębi kraju trochę się pomęczą i przekonają się jak to jest na morzu gdy buja. Nic z tego, pogoda była bardzo ładna, a stan zatoki tego dnia przypominał raczej taflę lustra. Ponieważ na czas obrad dzierżawiliśmy aulę WSM-ki trzeba było oddać cesarzowi co cesarskie. Wieczornym punktem programu było wysłuchanie odczytu ludzi z tej uczelni nt. budowy Daru Młodzieży. Pamiętam jak większość z nas znudzona i błądząca wzrokiem po oknach, suficie czy też podłodze siedziała jak na tureckim kazaniu, gdy w tym samym czasie prelegent ubrany w strój oficera Polskiej Marynarki Handlowej opowiadał jaki to będzie piękny statek, ile będzie miał masztów, jaka będzie powierzchnia całkowita żagli itp. Zachęcał jeszcze do wykupywania cegiełek na budowę tego żaglowca. O ile pamiętam cześć wykupiła te cegiełki w nadziei na rychły koniec tego pasjonującego odczytu.

Zjedliśmy kolacyjkę i zawieźliśmy delegatów do wyżej wymienionego hoteliku w Kamiennym Potoku. Po drodze było parę przystanków, by zaopatrzyć się w prowiant na noc. To nie była taka prosta sprawa. Sieć sklepów była beznadziejna, sztuką było jeszcze zaplanowanie ilości zakupionych rzeczy tak by potem w nocy nie latać po różnych babciach. A nocka była niesłychanie krótka, było bardzo wesoło. Tak wesoło, że rano najpopularniejszym trunkiem była stara poczciwa perełka (Perła Bałtyku) czyli woda, do której wpuszczano dwutlenek węgla, wlewano do szklanych butelek o pojemności 0,25l i kapslowano.

W auli szkoły morskiej nastąpiło zakończenie, każdy podkreślał iż wyjeżdża z Gdyni zadowolony, po czym po obiadku nastąpił rozjazd gości ku własnym domom. Za rok wszyscy obiecali sobie spotkanie na VII Zjeździe w Bydgoszczy. Wszyscy oprócz mnie, bo ja już wówczas miałem darmowy bilet PKP na pociąg, który w niecały miesiąc zawiózł mnie ku pewnemu miejscu, gdzie przez dwa lata dawali za darmo jeść, ubierali w jednakowe zielone ubrania i wmawiali, że 24-miesięczny pobyt w tej instytucji jest zaszczytem. Nawet nie spodziewałem się tego, że ten gdyński zjazd będzie dla mnie pożegnaniem z kibicowskim pierwszoligowym szlakiem, tyle lat już minęło od tego czasu a ja wciąż czekam i zadaję sobie pytania: kiedy znowu powrócę tam? Jak nie teraz to kiedy??

Epilog

Z przekazów uczestników VII Zjazdu wiem, że odbył się on w Bydgoszczy w feralny weekend z 12/13 grudnia 1981r. Uczestnicy byli zakwaterowani na obiektach Zawiszy, który był klubem wojskowym. Rano w niedziele, w ten dzień, kiedy TVP nie nadała Teleranka przyszedł oficer dyżurny obiektu i kazał się szybko wszystkim wynosić (powtarzam- jest to wersja usłyszana).

I to już koniec moich wspomnień ze Zjazdów Klubów Kibica odbywających się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. To nie był czysto kronikarski raport wydarzeń. To strzępy wydarzeń, które udało mi się przechować w mej pamięci. Opis na pewno jest subiektywny, ale to był czas mojej młodości, lat w których chodziłem do szkoły. Ten okres nierozerwalnie kojarzy mi się z pierwszoligową Arką. Naszą świętością. I choć w I lidze nigdy nie byliśmy w czołówce to jednak nigdy nie wstydziliśmy się tego, że jesteśmy Śledziami. Nasza drużyna zawsze była ambitna i waleczna. I pamiętajmy o tym wszystkim dumnie wznosząc nasze żółto-niebieskie szale i zdzierając gardła podczas występów naszej Niepokonanej Arki.