Zawsze, robiąc wywiad, liczyłem, że to nie będzie... wywiad. On niech zostanie dla CIA. Zależało mi, aby były to rozmowy - różnie wychodziło, bo amator ze mnie i hobbista (nie mylić z hobbitą). Ale zdarza się to szczęście, że „przepytywany” z racji swojej natury podaruje mi i Wam tę rozmowę. Jedną z takich osób jest Paweł Sasin. Zapraszam więc na rozmowę z Saszką.


Niko: Paweł, ty jesteś lubianym gościem. Jak przeprowadzałem śledztwo przed rozmową z tobą, koledzy wypowiadali się o tobie świetnie. Ale z drugiej strony żaden nie chciał puścić farby o ewentualnych przygodach twoich i twoich kumpli. Zmowa milczenia hahah?

Paweł Sasin: No od tego ma się ziomków hah. No wiem, wiem, że podpytywałeś Gajtka, Maćka Scherfchena czy Błażeja Telichowskiego, Burego. Ale ha, tu cię mam. Bo Grześka Bonina nie podpytałeś. A to mój mega kumpel. Choć też by nic nie powiedział hah. Tylko, kurczę, z drugiej strony też nigdy nie byłem uczestnikiem żadnych skandali. Mam żonę, trzy córki i nie w głowie mi „cyrki”. Choć oczywiście święty też nie byłem. Tym bardziej, że ja jestem otwarty na ludzi. Lubię ich poznawać, rozmawiać z nimi. Zresztą sam wiesz, że nalegałem na rozmowę face to face. Bez klepania w klawiaturę. Wiedziałem, że my możemy normalnie pogadać. Zawsze lepiej się spotkać.

Na skandalach mi nie zależało, ale fakt, że lubię pogrzebać za anegdotami. Z Grześkiem dałem ciała - cóż, bywa. Paweł, nie żałujesz przejścia do Arki? Górnik Łęczna awansował w zeszłym sezonie. Nie bałeś się w ogóle ryzyka. Tam drużynie „żarło”, ty grałeś dobrze na prawej obronie. Tu tak nie było. A i po pozycjach bywałeś „rzucany”.

Wiesz, jak przyszedłem do Arki, miałem świadomość, że ludzie mogą myśleć – po co taki stary, niepotrzebny. Ale ja nie patrzę na wiek, kocham to, co robię, i zawsze daję z siebie wszystko. Byłem w wielu klubach, których  kibice nie lubili się, ale zawsze do mnie byli ok, bo wiedzieli, że się nie obijam i dam z siebie wszystko. Kiedyś nawet podczas wizyty „kurtuazyjnej” kibiców Lecha na treningu padły słowa – to Saszka nie jest stąd, a daje z siebie wszystko, walczy. I tak samo podchodzę do Arki. Jeśli kocham to, co robię, to i w Arce podchodzę na maksa. Jak przybyłem do Gdyni, trener Marzec pamiętał, że w Górniku Łęczna, za Franka Smudy, grałem na „szóstce” i stąd może wychodziłem jako defensywny pomocnik w Arce, przy ustawieniu 3-5-2 lub 3-4-3...

… ale w Górniku wtedy chyba graliście czterema obrońcami i wtedy też na tej „szóstce” gra się inaczej.

Tak, to prawda. Jest różnica. Wspomniałeś też, że na prawej obronie w Górniku, przed przejściem do Arki, dobrze mi szło, i tak, ja to czułem. Czułem ciągłość meczów, rytm. A piłkarz, czy ma lat 20, czy 38, potrzebuje stabilizacji - tych paru meczów, żeby wejść we wspomniany rytm. Ale, kurczę, wiesz co - to wszystko wyżej brzmi, jakbym się tłumaczył. A ja mam świadomość, że będąc tak doświadczony, powinienem to ogarnąć. Spędziłem wiele lat na boisku i wiem, kiedy gram słabo. Z tym, że to nie jest tak, że Paweł Sasin ma gdzieś chęć walki, ambicję. Poważne podejście do tego, co robię, wyniosłem z domu. Pewne zasady wpoili mi rodzice i starszy brat. I tego nigdy nie zmienię - czy jako piłkarz, czy w życiu, obojętnie, kim będę.

7c2d6653_26102021-066-bro-5c5c1f2cf3c78842fe5ac027326fcf88.jpg

A żałujesz decyzji o przenosinach do Gdyni, że tak jeszcze cię pocisnę?

Nie, nie żałuję. Wiesz... w Górniku troszkę niefajnie ze mną postępowano, gdy przychodził czas przedłużania kontraktu. Czułem takie podejście – Saszka już tyle tu jest, to i tak zostanie. A miałem i wcześniej propozycję z Radomiaka, zresztą klubu z mojego rodzinnego miasta (za czasów trenera Podolińskiego). Ale zostawałem w Łęcznej. W końcu jednak czara goryczy się przelała. Rozmawiałem z kibicami Górnika, którzy mówili, że o mnie powalczą. Ale nie chciałem. Wiesz, po co ktoś ma potem na klubowych korytarzach krzywo patrzeć na mnie. Jestem w Arce, walczymy o awans, wierzę, że będziemy go już wkrótce świętować i to jest teraz najważniejsze.

Złość po karnym, który nie powinien być odgwizdany, już minęła?

Ech... no pamiętasz, co ci mówiłem przed wywiadem. Cholernie mi zależało. Gdy wchodziłem  na murawę, czułem niemalże moc, jaką chciał mi przekazać trener Tarasiewicz. No i tak wyszło... Potem nieprzespana noc. Myślisz ,,nie było karnego”, ale co teraz, cofniesz czas? Ale i tak kombinujesz, jak inaczej można się było zachować. Gdzieś to lata po głowie. Ale ja potrafię się zawziąć. Nie poddam się - zależy mi tak samo, jak wtedy, gdy byłem młodszy. Nie przyszedłem tu na wczasy. A życie nauczyło mnie cierpliwości i niejednokrotnie atakowałem z tylnego siedzenia.

Jak to było z twoim transferem do Sheffield United?

Byłem z Koroną na zgrupowaniu w Kamieniu bodajże. To był czas, kiedy naprawdę szło i mi, i drużynie. I dostałem informację, że mnie obserwują. Zapytanie, czy mam paszport. Oczywiście miałem, ale nie przy sobie. Ostatni dzień okienka, 21:30, z Anglii przyszedł fax potwierdzający ich pewność co do mojego przejścia do Sheffield. Gratulowali już mi koledzy z drużyny. Ale nie było zgody prezesa Korony i za cholerę nie można się było dodzwonić. Już trener Wieczorek wiedział, ale czas uciekał, a telefon milczał. No i minęła północ... I nie jak w bajce o Kopciuszku, hah. Nie zgubiłem buta - zgubiłem okazję i książę też mnie nie szukał hahah. Zresztą miałem też ofertę z Torpedo Moskwa, byłem już po gruntownych badaniach. I... zmienił się tam trener, sprawa upadła.  Kiedyś ukazał się artykuł, że Paweł Sasin rozumie, co czuł Kamil Grosicki hahah.

Była szansa na rozwój i nie mam na myśli tylko finansowego ;-). Gdzieś to wraca czasem do ciebie?

Szansa na rozwój olbrzymia – tak, prawda. Zresztą patrząc na to, jak poszedł do góry Janek Bednarek, z którym grałem w Górniku, utwierdzam się w tym przekonaniu. Ale w życiu zawsze jest coś za coś. Życie wystawia faktury. Gdybym poszedł do Sheffield, nie poznałbym żony. A taką „fakturę” jak moja żona i trójka córek przyjmuję bez zmrużenia oka hah :-) Śmieję się, ale tak jest. Pieniądze są w życiu potrzebne, ale rzeczą niezbędną jest wsparcie drugiej, bliskiej osoby. A kasa... Nie boję się pracy, mam dwie ręce i mogę iść do pracy. Pochodzę z takiego osiedla w Radomiu – Michałów – i to nie była dzielnica krezusów.

A z małżonką jak się poznałeś?

Byliśmy z Olkiem Kwiekiem na imprezie w Kielcach. Gdzieś tak pod koniec imprezy zagadaliśmy do dwóch dziewczyn. No ale jakoś tak się rozeszliśmy do domów, że nie wziąłem nawet numeru telefonu. I na drugi dzień podbijam do znajomego, który organizował tę imprezę, aby dał mi numer do dziewczyny. Ale do jakiej – pyta. Jak miała na imię. No nie wiem, chyba Emila, tak i tak wyglądała. No i udało się. Na początku było trudno się umówić, ale powalczyłem i się udało. Zaczęliśmy się spotykać i nagle mi oświadczyła, że wylatuje na 3 miesiące do USA. Pamiętam, jak chłopaki z Korony mieli ubaw, bo ze względu na różnicę czasu prowadziłem wtedy rozmowy z Emilą o dziwnych porach. Chłopaki śpią, a ja słuchawki na uszach i rozmawiam. Piotrek Świerczewski załatwiał mi takie karty pre-paid, dzięki temu rozmowy wychodziły taniej. Emila wróciła, jesteśmy 10 lat po ślubie i dzięki rodzinie jestem bogatym człowiekiem.

287d79d3_20210929pap032-94a05d4037ce0ff18b4fe22d25841ca4.jpg

Wszyscy twoi koledzy podkreślają świetną wydolność Sasina.

A muszę przyznać, że nigdy na to nie narzekałem. Profesor Chmura kiedyś był pod wrażeniem po gruntownych badaniach wydolnościowych. Podchodzi do mnie i mówi ,,Saszka, jaki ty masz potencjał, trzeba jeszcze popracować, ale takich wyników to ja nie widziałem”. No biegało się po tej „kresce” wiele lat, to gdzieś ta wydolność się przydawała. Nigdy też nie miałem problemu z urazami. Śmiejemy się z Marcusem, że dziadków się kontuzje nie czepiają hah. Ale jaką mamy radochę, jak gramy razem na treningu w dziadka i pada hasło ,,młodszy zdejmuje koszulkę” hahaha.

Podobno „jasna sprawa” to twoje ulubione powiedzonko.

Tak, to prawda. Czasem koledzy z drużyny rzucają do mnie ,,no to jak? Jasna sprawa?”.

Słyszałem też, że kiedyś nie mogłeś się obejść bez ,,Przeglądu Sportowego”. Saszka i ,,Przegląd” pod pachą – stały element pejzażu.

Tak, kiedyś tak. Człowiek czekał na relację z meczu, noty za występ, itd.

W stosunku do klubowego obieżyświata pada pytanie, który klub wspomina najlepiej. I ja takie zadawałem nie raz, i nie dwa. Ale dziś w sumie obaj zaśmialiśmy się z takiego pytania.

No tak, bo po pierwsze, jak podchodzisz do ludzi na luzie i z uśmiechem, to wielu też się tym odpłaci. A jak wspominałem, ja zawsze lubiłem poznawać ludzi i zawsze coś dobrego z takich spotkań wyciągałem. Dlatego każdy klub wspominam dobrze. A po drugie, gram w Arce i bach - teraz będę oceniał, który klub najlepszy. A zresztą w Arce jest dobry klimat, my naprawdę pracujemy na ten awans. Nawet rezerwowi. Nie przychodzimy sobie np. z Marcusem pokopać na treningu na starość, tylko zapieprzamy. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz potrzebny. Kolejna sprawa, że każdy czuje się częścią drużyny. Klimat jest naprawdę ok, wiadomo, że robią to też wyniki. I nawet siedząc na ławce, czujesz to, co kiedyś zawarłeś w zdaniu ,,nawet jak nie idzie - zero stresu, ma się tę pewność, że wygramy”.

W szatni jest podobno nawet piosenkarz...

Hahah, no tak, ja lubię sobie pośpiewać. Jakieś tam stare hity a la Lady Pank, itd. Choć jak młodzi włączą jakieś te nowe „potupajki”, to nie wiem, o co chodzi hahah.

Piosenkarz to raz, ale dwa, że podobno fachowiec od farbowania włosów...

Hahahaha, no tak. Farbowałem sam, gdy grałem w Lechu. Później w Koronie farbowała mi żona Tomka Brzyskiego, która teraz zresztą ma salon fryzjerski. Także można powiedzieć, że otworzyłem jej drzwi do kariery ahhaha.

A trener Michniewicz nadał ci ksywę ,,Indor”.

Też prawda. Biegałem po tym skrzydle, robiłem się czerwony na twarzy. Chłopaki zaraz podłapali i śmiali się, że nic, tylko ziarna mi sypać. Zresztą z Lecha też mam fajne wspomnienia. Nieodżałowany śp. Eugeniusz Głoziński - wszyscy mówili Pan Geniu – miał swoje okienko, przez które wydawał sprzęt do gry. Ustawiłem się raz w kolejce, podchodzę do okienka. A Pan Geniu: ,,nie, nie, młody, ty jesteś dopiero kandydatem na piłkarza. Śmigaj na koniec kolejki”, co też grzecznie uczyniłem. Jakiś czas później graliśmy z Wisłą Płock i zadebiutowałem, wchodząc na murawę w 30. minucie (co zresztą przewidziała moja mama - wierzyłem w te przewidywania, a mama specjalnie przyjechała na mecz). Wygraliśmy bodajże 4:2. I po tym meczu, gdy w tygodniu podszedłem do okienka, Pan Geniu mówi: ,,no teraz to ok, teraz to ja rozumiem”.

05f5b461_13062021-073-bro-842b8dafadcd4ca9debddf2858c3bd9b.jpg

Wiem, że już to maglowałeś setki razy, ale sorry, muszę, bo ludzie prosili, hahaha. Pytanie o baraż Arki ze Śląskiem w Gdyni...

Wiesz, w zasadzie to nie ma o czym gadać - byłem młody, jak wielu chłopaków grających wtedy w Śląsku. Żal, załamka. Zresztą potem to wszystko już było wyjaśnione, gdy przyjechałem jako piłkarz Lecha na bodajże Puchar Ligi. Rozmawiałem z Megafonem - nie wiem, czy Mariusz pamięta (pamięta, Mariusz pamięta wszystko, co związane z Arką;-) - przyp. Niko). Ale wiesz co? Z tym meczem wiąże się fajna historia - pokazuje to, co wcześniej mówiłem, że życie wystawia fakturę i że coś za coś. Przegraliśmy, rozpacz, ale po meczu wychodzę z szatni, a tam trener Michniewicz stoi i mówi ,,widzę cię w Lechu, przyjechałem obserwować kogoś innego, ale chciałbym ciebie”.

Po zakończeniu kariery Saszka zostaje trenerem?

Chciałbym. Zresztą pracując z wieloma trenerami, starałem się ich podglądać, coś wyciągnąć dla siebie. I każdego z nich wspominam dobrze. Wiadomo, różne charaktery, ale to jak ludzie. Nie można oczekiwać, że każdy dopasuje się do ciebie charakterem. Ale od każdego, a przynajmniej od większości można coś dobrego przejąć, czegoś się nauczyć. Pan trener Orest Lenczyk na przykład - świetny człowiek o dobrym sercu. Kiedyś podczas zgrupowania dostałem wolne na wesele, no, nie swoje. Wracam wieczorem do hotelu, pukam do drzwi pokoju trenera. Wszędzie cisza, przygaszone światła na korytarzu i skrzypią otwierające się drzwi, a w świetle bijącym zza okna widać postać. Normalnie ,,Obecność” albo ,,Amityville” horror, hahaha. Postać to trener Lenczyk, nieco zaspany, w piżamce. ,, - Melduję się, trenerze. – Dobrze, Saszka, idź spać”. No to śmigam korytarzem, a tu znów skrzypiące drzwi. Kurde, remake, hahaha. I trener: ,,Saszka, Saszka, a jadłeś coś w ogóle, banana chociaż byś zjadł”.

Trener Lenczyk podkarmiał ciebie, a twoja mama za to trenera Michniewicza.

Oj tam, oj tam. Raz się zdarzyło. Graliśmy z Radomiakiem w Pucharze Ligi czy Ekstraklasy. Moja mama upiekła całą blachę sernika i dała trenerowi Michniewczowi na parkingu po meczu. Z tego, co pamiętam, to ten sernik „wędrował” po całym autokarze i błyskawicznie zniknął. Mama do dziś się pyta, gdzie jest blacha hahahah. Trener Michniewicz pamięta i ostatnio, jak się spotkaliśmy, prosił, aby pozdrowić mamę.

Paweł, czego ci życzyć, bo widzę, że jesteś szczęśliwym człowiekiem? I sam podkreślasz swoje bogactwo w postaci rodziny i wielu przyjaciół.

Życzmy sobie wszyscy awansu, wszyscy. A ja jestem szczęśliwy, ale i ambitny. I będę uparcie pracował, jak do tej pory.


I tak moglibyśmy rozmawiać do rana. Ale Pawła czekał trening, mnie praca. Rozmowa nie jest „uczesana”. Nie układałem jej chronologicznie, aby zachować w niej choć trochę naturalności, która była zaletą naszych pogaduszek. Podczas rozmowy padało jeszcze wiele ciekawych haseł: ,,hah. patrz, Niko, Kasper idzie - a nie, to podobny gość hahaha”. Gdy wspomniałem, że uwielbiam Leeds United i mam cel kiedyś wpaść na ich mecz: ,,Niko, kurczę, przecież ja z Clichym w Cracovii grałem. Do tego mam w Leeds ziomka, fanatyka Kolejorza”. Bach, jeden telefon i... nie ma żadnego problemu ;-)

niko