Styczeń przynosi kolejną odsłonę akcji Triada Kresom, którą z braćmi z Krakowa i Poznania udaje się nam od trzech lat systematycznie rozwijać. Szukając nowych wyzwań, tym razem nasze wysiłki kierujemy w stronę znajdującej się w Rumunii Bukowiny, od ponad dwustu lat zamieszkiwanej przez naszych rodaków.

Tegoroczna podróż zapowiadała się wyjątkowo interesująco i niemniej wymagająco. Bo cóż innego można powiedzieć o 3000 kilometrów, wizytach w trzech krajach po drodze i bardzo ograniczonym czasie operacyjnym? W środowe popołudnie podejmujemy rękawice i zaczynamy nierówną walkę z deszczem, śniegiem, mrozem i zmęczeniem. I o ile Polska jest łaskawa, to Słowacja wita nas oblodzonymi górskimi przełęczami ukrywającymi się w gęstej mgle… Trudności rekompensuje nocna panorama Popradu (podobna do tej witającej Tatrzańskich Kurierów w czasie II Wojny Światowej, których droga wiodła podobnie do naszej). Warunki się nieco poprawiły, droga przybrała korzystniejszy przebieg, i tak minęliśmy Węgry. Na granicy czekała nas węgiersko-rumuńska hybryda językowa, po pokonaniu której, niewiele rzeczy mogło jeszcze zaskoczyć. Teraz Rumunia i niekończąca się opowieść o bezkresnych pasmach górskich, zaśnieżonych szczytach i nieprzyzwoicie długich drogowych serpentynach wijących się od doliny do przełęczy i z powrotem w dół. Zapiera dech w piersiach i budzi najbardziej zaspanego kierowcę.

Kilkaset kilometrów w takich krajobrazach niech posłuży za czas do przedstawienia historii Polaków w Rumunii. Choć pierwsza wzmianka o obecności naszych krajan na Bukowinie sięga XIV wieku, to osiedla, które znamy dziś zaczęły powstawać w trakcie rozbiorów. Pierwszą wioską zamieszkałą przez rodaków – emigrantów ekonomicznych, była Kaczyka, w której osiedliły się rodziny górników z Bochni i Wieliczki. Trzeba podkreślić duży wkład Polaków w eksploatację złóż soli w okolicy. Później na Bukowinę przybywali polscy górale, którzy zajęli się karczowaniem lasów i użytkowaniem roli. Szybki rozwój populacji spowodował konieczność założenia kolejnych osiedli, i tak powstały dwie kolejne wioski: skryty w dolinie Nowy Soloniec i malowniczo położona na zboczu góry Plesza. Do 1939 roku na całej Bukowinie mieszkało ok. 80 000 Polaków, jednak już po wojnie liczba ta zmalała do 11 000, ze względu na deportację, powojenne ruchy migracyjne i przesunięcie ukraińskiej granicy na południe. Powojenna dyktatorska zawierucha oraz obecny okres „odzyskanej wolności” również zrobiły swoje i liczebność Polonii zmalała do kilku tysięcy. Zobaczmy więc jak wygląda to dziś…

Po blisko 27 godzinach meldujemy się na miejscu. Wymęczeni podróżą czujemy się prawie jak w domu. Dlaczego? Kilka kilometrów przed metą nasza marszruta wskazuje ostatnie wzniesienie do pokonania. Nasz entuzjazm nie pobudza silników do wytężenia mocy, w związku z czym dosłownie zostajemy na lodzie. Okoliczni mieszkańcy nieśmiało wychodzą ze swoich domów aby zobaczyć, kogo to przywiało i z całą serdecznością witają się, służąc radą. Nie wyobrażacie sobie w jakie osłupienie może wprowadzić zwykłe „dzień dobry” i „jak pomóc?” wypowiedziane czystą i płynną polszczyzną, w obcym kraju, tak daleko od domu. I jak wiele radości może sprawić, że pierwszą rzeczą jaką słyszymy jest wzorowo zachowany język ojczysty. Swojską atmosferę podtrzymuje nasza kwatera – Dom Polski, nasz opiekun i przewodnik – ksiądz Stanisław Kucharek, serdeczni Polacy w kościele, w sklepie, w restauracjach… Taka (wcale nie) mała Ojczyzna daleko za granicami.

Specyfika wyjazdów na Kresy, dyktowana odległościami i codziennymi obowiązkami każdego z nas sprawia, że czasu mamy jak zwykle bardzo niewiele. Nie marnując go od samego rana rozpoczynamy zapoznawanie się z historią polskiego osadnictwa, a przede wszystkim z obecną sytuacją tamtejszej Polonii. Ożywiona dyskusja z księdzem Stanisławem trwa nieprzerwanie podczas zwiedzania miejsc związanych z obecnością Polaków, m. in. Kościoła pw. Wniebowzięcia NMP i kopalni soli w Kaczyce, kościołów parafialnych w sąsiednich wioskach, wokół których zorganizowane jest życie polonijne. Obserwując przy okazji codzienne losy mieszkańców, dochodzi się do mało optymistycznych wniosków. Mijane niekiedy na ulicach drogie samochody mocno kontrastują z zaniedbanymi domami i częstym widokiem lichych furmanek. Długa bytność Rumunii w UE zdaje się nie przyniosła rezultatu w podniesieniu poziomu życia najbiedniejszych. Najlepiej niech o tym zaświadczy oficjalnie podawana minimalna pensja - niecałe 280 euro (drugi najgorszy wynik w UE), przy cenach porównywalnych do polskich! Jeśli dołożymy do tego otwartą granicę na zachód, otrzymujemy kwintesencję integracji europejskiej – dezintegrację rodziny. Konsekwencją są problemy bytowe tych mniej zaradnych oraz samotność tych, których „przesadzić w inne miejsce” już nie wypada, więc pozostaje stara bieda. Najbardziej unaoczniła nam to wizyta w miejscowym zakładzie opieki, nietrafnie zwanym spokojnej starości. Tak jak Rumunia wymagała restauracji monarchii po upadku Ceaușescu, to samo powinno spotkać ten dom, może nawet 20 lat wcześniej. Dalszy komentarz zbędny.

Na ten wyjazd przygotowaliśmy ok. 1,2 tony produktów spożywczych i artykułów chemii gospodarczej, które na miejscu zostawiamy w parafiach, aby najlepiej znający potrzeby rodzin i pozostający najbliżej potrzebujących księża, sprawiedliwie je rozdzielili. Oprócz samych darów przywieźliśmy również kilkadziesiąt kartek z życzeniami z Polski, jako wyraz naszej pamięci. Cieszy tym bardziej, że znajdowały się na nich życzenia prosto z serca, a wykonaniem większości zajęły się własnoręcznie dzieci ze szkół podstawowych z Gdyni, Krakowa i Poznania. Na miejscu zostawiamy też kilkadziesiąt książeczek z polskimi legendami oraz gry patriotyczno-edukacyjne.

Spotkała nas też wielka niespodzianka i zaszczyt zarazem, gdyż na miejscu odwiedził nas Gerwazy Longher, przewodniczący Związku Polaków w Rumunii, wraz z małżonką Wiktorią, sprawującą mandat poselski z ramienia miejscowej Polonii. W rzeczowej dyskusji dowiedzieliśmy się wiele o rozwoju struktur związku i realizowanych projektach. P. Gerwazy przedstawił aktualną sytuację edukacji polskich dzieci oraz nauki języka ojczystego, realizację wizji Domu Polskiego w każdej miejscowości zamieszkałej przez Polaków oraz podejmowane inicjatywy, mające na celu utrzymanie i dalsze krzewienie postawy patriotycznej i polskiej kultury wśród mieszkańców. W dalszej rozmowie pan Gerwazy uświadomił nam istotę identyfikacji narodowej Polaków na tych ziemiach, o której skali niech świadczy fakt, że już w 1904 roku w Kaczyce nasi rodacy ufundowali katolicki kościół, chociaż Ojczyzna na mapę wróciła dopiero kilkanaście lat później. Wspaniale było usłyszeć nie tylko nienaganną polszczyznę na tych ziemiach, ale również opowieści o kultywowaniu tradycji – od dożynek po spotkania wigilijne w gronie Polaków. Medal ma też drugą stronę, nie zabrakło informacji o potrzebujących rodzinach i o doraźnej pomocy, którą Związek stara się organizować. Niestety, potrzeby są niemałe…

W miłej atmosferze, przy doskonałym miejscowym jedzeniu i trunku czas upływał, a robił to nieubłaganie. Po dwóch dniach pora nam było wracać do Polski. Przed nami było kolejne 25 godzin za kierownicą, niekiedy w fatalnych warunkach, ale niezmiennie w doskonałych humorach. W poniedziałek o godzinie 9:00 ostatnia część naszej ekipy dociera do Gdyni, meldując kolejny raz wykonanie zadania!

Chcielibyśmy podziękować księdzu Stanisławowi Kucharkowi za anielską cierpliwość, niezastąpione towarzystwo i poświęcony czas, państwu Gerwazemu i Wiktorii Longher za ciepłe przyjęcie i serdeczną rozmowę, paniom Weronice i Łucji za pierwszorzędną gościnę!

Na sam koniec pozostawiając to co najważniejsze. Najistotniejszym elementem tej układanki jesteście Wy, drodzy darczyńcy! Czym możemy się Wam odwdzięczyć za Waszą nieprzebraną hojność to te kilka słów i zdjęć z kolejnej wyprawy. Tą relacją pragniemy przekazać Wam radość, uśmiech i podziękowania od rodaków z Kresów! Wasza postawa co roku buduje nas, ale co najważniejsze napełnia na nowo patriotycznym uczuciem serca Polaków za granicami. Dziękujemy!