Leszek Ojrzyński urodził się 31 maja 1972 roku w Ciechanowie. Pracę trenera rozpoczął w grupach młodzieżowych Legii Warszawa. Nie licząc Milanu Milanówek, pierwszym klubem, który prowadził samodzielnie był Znicz Pruszków, który objął w 2006 roku. Po drodze do Arki prowadził między innymi Wisłę Płock, Zagłębie Sosnowiec, Górnik Zabrze, Podbeskidzie Bielsko – Biała, czy Koronę Kielce, gdzie stworzył znaną w całej Ekstraklasie ‘Bandę Świrów’. Na pierwsze poważne sukcesy w seniorskiej piłce musiał czekać do tego roku. Jakie były dla niego ostatnie miesiące? Co wspomina z pracy w poprzednich klubach? Czym się kierował przychodząc do Arki? Między innymi na te pytania trener Leszek Ojrzyński odpowiedział nam w długiej rozmowie, której zapis mamy przyjemność Wam zaprezentować. Miłej lektury.

Jest Pan w klubie już od prawie 5 miesięcy, ale jakoś do tej pory nie udało się zrobić wywiadu na naszą stronę. Dużo też działo się w tym okresie. Przychodząc do Arki spodziewał się Pan, że będzie się działo aż tyle?

Tak daleko nie wybiegam w przyszłość. Wiadomo, że patrzysz przed podjęciem decyzji co cię może spotkać, ale jak już podejmujesz tą decyzję to nie patrzysz dalej, tylko stąpasz od dnia do dnia, od meczu do meczu i tak to wyglądało. Mieliśmy ambitne cele, które trzeba było szybko zrealizować. Utrzymanie w lidze było nadrzędnym celem, bo to daje stabilizację na kolejny sezon i możliwość rozwoju dla klubu. Puchar Polski to była piękna przygoda, do której też podeszliśmy ambitnie, żeby zdobyć to trofeum bo wiemy, że 38 lat temu starsi zawodnicy zdobyli ten puchar. Znam Czesława Boguszewicza, który wtedy był trenerem Arki, no i udało się powtórzyć ten wyczyn na Stadionie Narodowym, gdzie ponad 12 tysięcy kibiców z Gdyni nas wspierało. Myślę, że to są niezapomniane chwile, które zostaną do końca życia w mojej głowie, przed moimi oczami niektóre sceny. I tyle. Nowy sezon, nowe doświadczenia były bo i Liga Europejska, jest Puchar Polski i liga po raz kolejny i tak to wygląda. Z dnia na dzień, z meczu na mecz żyjemy, planujemy to, żeby jak najwięcej z każdego dnia wycisnąć.

Ile razy Pan oglądał finał?

Tylko raz po meczu, jeśli chodzi o analizę. Trzeba było ją szybko przeprowadzić bo później był mecz z Cracovią, a w między czasie trzeba było zrobić objazdówkę z pucharem i trochę uśmiechów strzelić. Tyle. Nie ma co żyć tą historią. Pewnie kiedyś się do tego powróci, ale na razie nie ma co, bo jest co robić. Może na bezrobociu, albo na starość przyjdzie taki moment że się będzie to wspominało.

Czy po obejrzeniu tego meczu miał Pan ochotę pozmieniać pewne rzeczy?

Nie. Podchodzę do tego w taki sposób, że nie ma czego zmieniać w meczu który wygraliśmy, bo może i dałoby się coś polepszyć, ale można by jeszcze coś pogorszyć. Nie ma co gdybać. Gorzej, gdybyśmy nie osiągnęli  dobrego rezultatu z danego spotkania, to w takiej sytuacji szukam możliwości, pewnych rozwiązań, rzeczy które mogłem zrobić lepiej, rzeczy których nie zrobiłem. Czy to by pomogło? To też jest znak zapytania, ale zawsze szukam rzeczy, z których można wyciągnąć wnioski. Podchodzę do tego analitycznie. Później szukam u zawodników rezerw, rzeczy które oni mogą poprawić. I tak wygląda analiza każdego spotkania.

Dla każdego kibica Arki ten finał  i zwycięstwo w nim to było coś wyjątkowego. Dla kibiców drużyn, którym zwycięstwa w różnych rozgrywkach zdarzają się częściej, każdy kolejny tytuł nie jest aż tak wyjątkowy jak dla nas. Tak samo dla zawodników, czy trenerów. Może być tak, że już nie pamiętają jakichś wyjątkowych momentów z takich spotkań. Pamięta Pan rzeczy które działy się np. przed meczem, w przerwie czy po bramkach? Wraca Pan do tego?

Nie, nie wspominam, ale przy takim pytaniu szybko wracają obrazy z takiego meczu. To było coś nowego dla mnie, coś nowego dla zawodników. Co prawda byłem już wcześniej na narodowym, jako kibic, czy nawet trener, ale był to mecz charytatywny, na którym obecnych było 500 osób. Ale byliśmy w tej samej szatni, którą mieliśmy podczas finału. Moja drużyna wygrała wtedy 1:0. No ale ten finał to było mega przeżycie. Całe szczęście, że PZPN pozwolił nam przyjechać dzień wcześniej, zrobić rozruch. Dzięki temu drużyna oswoiła się z tym obiektem. Widziałem szeroko otwarte oczy u swoich zawodników, niektórzy z nich robili sobie zdjęcia, bo to jest arena na której swoje mecze rozgrywa nasza reprezentacja, odbywają się na niej duże sportowe imprezy. I taka impreza nas spotkała, bo chłopcy na to zapracowali. Można powiedzieć, że ja jako nowy trener wszedłem na ten mecz z rozpędu, po kilku meczach w lidze. Przed tym spotkaniem dziękowałem Nitkowi, że tak to się potoczyło (śmiech). To był też duży bonus, przy podejmowaniu decyzji o pracy w Arce, chociaż myślę, że i bez tego podjąłbym się pracy w Gdyni. Rok na bezrobociu, na czekaniu, na rozmowach, to przy moim temperamencie i stylu życia jest to długi i wyczerpujący okres. Tak więc, myślę że i bez tego pucharu bym się tej pracy podjął, ale na pewno ta możliwość gry w tym finale była tą kropką nad i.

Wspomniał Pan, że finał był Pana wejściem do Arki, ale sam debiut w roli szkoleniowca Arki przypadł na mecz derbowy z Lechią. Ciężko jest się zatem przygotować do takiego meczu jako ‘świeża’ osoba wiedząc jaki to jest mecz dla klubu, kibiców, całego Trójmiasta?

Ja należę do takich ludzi, że biorę sprawy w swoje ręce. Jeśli życie, czy opatrzność stawia potężnego byka przede mną to staram się go złapać za rogi i przewrócić czy jakoś okiełznać. Niezależnie czy jest to mistrz Polski, mecz derbowy czy inny przeciwnik. Wiadomo, że gatunkowo ten mecz był bardzo ważny, bo z sąsiadem za miedzy. Dodatkowo, to byłoby piękne wejście, jeśli w nowej drużynie udałoby się wygrać taki mecz. To byłaby rewelacja, wymarzony początek. Niestety, tak dobrze nie było. W końcówce tego meczu naciskaliśmy lechistów, źle to nie wyglądało, ale popełniliśmy proste błędy po których straciliśmy bramki. Może takie doświadczenie było nam potrzebne, może gdyby nie to, nie zdobylibyśmy później Pucharu Polski. I teraz wybieraj: czy zwycięstwo w derbach, czy zdobycie trofeum i potem przygoda w europejskich pucharach? To można tak gdybać i potem nie spać jednej, drugiej nocy. Było, stało się, przegraliśmy. Szkoda, bo zawiedliśmy też swoich kibiców, a wiemy jak to jest dla nich ważne. Niestety takie sytuacje są wliczone. Chłopakom nie można zarzucić braku starań, bo walczyli do końca.

Pierwszą pracę na stanowisku pierwszego trenera rozpoczął Pan w 2006 roku. Arka jest Pana dziewiątym klubem od tego czasu. Ktoś może spojrzeć na to i stwierdzić, że prawie co roku zmieniał Pan miejsce pracy. Czy na bezrobociu nie obawiał się Pan, że to może mieć negatywny wpływ przy szukaniu nowego klubu?

Po pierwsze, tak źle to nie wyglądało, bo jakby prześledzić dokładnie moją pracę w tych klubach, to w Zniczu zrobiliśmy najlepszy wynik w historii, w Koronie byłem najdłużej pracującym trenerem w ekstraklasie, podobnie w Podbeskidziu. Dlatego, jakby ktoś tak rzetelnie przyjrzał się temu mojemu CV to by stwierdził – tak źle nie jest, bo były wyniki i okres pracy. Ale nie, ja nie należę do ludzi rozpamiętujących i bojaźliwych. Życie się toczy, popełnia się błędy. Ja też nie twierdzę, że robię wszystko dobrze. Być może gdybym zachował się inaczej w kilku sytuacjach ten okres pracy też byłby dłuższy, ale jestem takim człowiekiem, że poprzeczkę stawiam wysoko sobie, ale i innym. Jakby się doczytać w te moje rozstania z klubami, to zdarzało się, że opuszczałem klub w konflikcie, bo nie będę udawał, że wszystko jest super piękne jak ktoś w tym czasie do mnie strzela. Ja tak samo potrafię strzelić i tak to czasami też wyglądało. To były dla mnie doświadczenia. Zawsze chcę sobie spokojnie spojrzeć w lustro i dla mnie uczciwość, szczerość w pracy, rzetelność to są najważniejsze rzeczy i tego samego oczekuję od innych. Wiadomo, że czasami nie wszędzie możesz reagować jak coś jest nie tak, bo byś został zupełnie bez roboty. Życie, tak jak mecz, to są często błędy i twoje, i innych ludzi dlatego trzeba szukać dobrych rozwiązań, dla dobra ogółu. Myślę, że teraz jestem bardziej kompromisowym trenerem. Tak na początku nie było. Czarne było czarne, białe było białe i albo tak, albo nie. Teraz pewne rzeczy można wyklarować, spojrzeć trochę inaczej, albo rozłożyć na dłuższy okres. Zawsze pamiętam o tych klubach w których byłem, wiem dokładnie co tam się działo, jak to wyglądało i to jest dla mnie mega doświadczenie. Jako drugi trener też wielokrotnie borykałem się z wieloma problemami. Dużo osób wtedy mi odradzało, żeby iść inną drogą. Teraz i tak jest rewelacja, bo jest komisja licencyjna, która przestrzega reguł i zasad. Kiedyś byłem w klubach, w których nie płacili, przez co trzeba było się procesować, a i tak pieniędzy nie udało się odzyskać. Te czasy pamiętam doskonale. Właśnie w czymś takim potrzeba niesamowitej siły woli i samozaparcia, żeby dalej w tym funkcjonować. A tym bardziej, jako trener w niższych ligach, bo przynajmniej w najwyższej lidze jest ładnie.

Jak Pan wspomina swój okres pracy w Kielcach? Ostatnio w wywiadzie dla weszlo.com Zbigniew Małkowski powiedział, że w Pana drużynie panowała zasada ‘co nie jest zabronione, jest dozwolone’. Przekłada Pan to podejście na swoje kolejne miejsca pracy?

Nie. Każdy klub jest inny, szatnia, otoczka, to się wszędzie różni. Nie można iść jednym schematem. Tam miałem trudne wejście. Korona była skazywana na spadek. Można było słyszeć opinie, że ‘co to za trener?’. Ja do Korony przechodziłem z drugoligowego Zagłębia Sosnowiec, ale dużym plusem było to, że miałem 6 tygodni by poukładać zespół po swojemu. Łatwo nie było, bo wielu kluczowych zawodników odeszło, niektórzy na początku mojej pracy też mnie badali i próbowali pewne rzeczy na swój sposób ugrać. Potem sobie to wszystko wyprostowaliśmy, ale ja wiem i oni wiedzą ile to nas wszystkich kosztowało nerwów, a nawet konfliktów. Z niektórymi trzeba było przeprowadzić ostatnią rozmowę, bo jak się pewne rzeczy powtórzą to gości nie ma. Potem z tego wyszło coś bardzo dobrego, bo wspomnienia zostają do dzisiaj i jak sobie można przeanalizować, to były bardzo fajne czasy i każdy to wspomina. Większość zawodników osiągnęło w tamtym czasie swoją formę życiową. Nawet pojawiały się powołania do kadry, chociaż siłą tamtej Korony był zespół. Tam nie było indywidualności, ale ten zespół było widać na boisku i poza nim. To się nam udało stworzyć wspólnie. Tam miałem na to 6 tygodni, w Arce tylko 3 między końcem sezonu a meczem o superpuchar w Warszawie. Nie miałem dwóch obozów, tylko jeden i to organizowany na szybko w Cetniewie, bo tu niestety nie było obiektów, ciężko było o konsolidację, nowi ludzie dochodzili późno. Tam nowi zawodnicy pojawili się szybko, można było zacząć pracować, działać. Więcej można było zrobić jeśli chodzi o pracę mentalną, tak żeby to przekuć na działania na boisku. I to się udało. Później był okres, nazwijmy to transformacji. Niektórzy zawodnicy kończyli kariery, podejmowaliśmy inne ruchy, odmładzaliśmy skład, ściągaliśmy chłopaków z niższych lig. No ale, skończyło się jak się skończyło, że w trzecim sezonie, po trzeciej kolejce pożegnano się ze mną.

To było dla Pana najtrudniejsze pożegnanie z klubem i z całym otoczeniem?

Najtrudniejsze. Chciałbym jeszcze takie przeżyć, żeby takie więzi były. W szatni nie wytrzymałem, łezka poleciała. To było tak, jakby ci rozwalili rodzinę, bo tak byliśmy postrzegani. Pomagaliśmy sobie nawzajem i taką rodzinę tworzyliśmy. Jak ktoś cię chce wyeliminować z tej ‘zabawy’, to boli. Tym bardziej na początkowym etapie, gdzie wiesz że to się dopiero rozkręca. My czuliśmy w sobie taką siłę, że czuliśmy że damy radę. Niestety, postąpiono jak postąpiono. Możliwe, że gdybym podkulił ogonek, gdybym zgodził się na rzeczy na które się nie zgodziłem, to może popracowałbym jeszcze dłużej. Widocznie tak musiało być. To mnie bardzo zabolało. Ta zadra długo we mnie trwała. Ale i tak to były dla mnie fantastyczne przeżycia, fantastyczni ludzie których tam spotkałem. Moja żona i córka mieszkały w Kielcach w zasadzie do dnia dzisiejszego, bo przeprowadziły się właśnie do Warszawy, więc dopiero teraz się wyprowadziły po tamtym okresie. Z kolei syn z Kielc wyjechał rok temu, w Koronie edukował się jako piłkarz. Nie tylko piłkarsko, ale też życiowo moja rodzina odczuła tej dobroci i przyjaźni, bo tak to trzeba nazwać. Czuć tam było, że i kibice byli z nami i że tworzy się coś fajnego. Szkoda, że to zostało przerwane, ale najwidoczniej tak musiało być.

Później było Podbeskidzie. Pana odejście stamtąd było też, nazwijmy to, dziwne, bo zrobił Pan tam najlepsze wyniki w historii klubu. ½ finału Pucharu Polski, do ostatniej kolejki walka o wejście do górnej 8. Ekstraklasy. Czuł się Pan po tym potraktowany niesprawiedliwie?

Tam, podobnie jak w Koronie, już pewne rzeczy narastały, pojawiały się problemy w komunikacji. Jeśli ktoś stara mi się narzucać pewne rzeczy jeśli chodzi o aspekty sportowe, to ja się na to nie mogę zgodzić. Ja biorę wypłatę za swoją pracę. Możemy rozmawiać, ale to ja odpowiadam jako trener. Nie ma menadżera, jak w lidze angielskiej, kogoś kto zarządza drużyną. Także to wszystko narastało. Ale ja sam popełniłem mega błąd. Z perspektywy czasu teraz to wiem. W półfinale z Legią powinienem powalczyć o finał. Niektórzy to odebrali, do czego mieli prawo, że zagraliśmy drugim składem. Teoretycznie tak było, z tym że to była kontynuacja poprzednich rund, gdzie my w poprzednich etapach mierzyliśmy się z trzema drużynami ekstraklasowymi. Ci chłopcy którzy grali w tych meczach dali rade, więc chciałem ich potraktować sprawiedliwie, jak ojciec swoje dzieci. Dlaczego przed najważniejszym występem miałbym wyeliminować gościa, który mi to zagwarantował? Teraz wiem, że postąpiłbym inaczej. To było przeżycie dla całego klubu, dla działaczy, dla kibiców. Mogłem dokonać pewnych rotacji, po których ci najważniejsi zawodnicy zagraliby z Legią w pierwszym meczu, który graliśmy u siebie. Zrobiłem inaczej, postawiłem na tych samych chłopaków, na których stawiałem wcześniej, przerżnęliśmy to 1:4 i było po zawodach. A kto wie, co by się wydarzyło przy zmianach. W lidze Legię ograliśmy dwukrotnie i to nie było nic nadzwyczajnego, także umieliśmy wtedy z nimi grać. I od tego meczu pucharowego zaczęły się konflikty. Pogorszone relacje z działaczami, również z piłkarzami. Starsi zawodnicy bardzo chcieli zagrać, no ale kto by nie chciał? Zagrać z Legią w ½ Pucharu Polski i w perspektywie na Stadionie Narodowym. To było dla nich marzenie. Drugi raz tego błędu, mam nadzieję, nie popełnię. Jestem mądrzejszy o te doświadczenia. W zasadzie można pomyśleć, że w tym finale, jako trener Arki, też trochę namieszałem, bo niektóre ruchy były zaskakujące, ale wiedziałem, że tych chłopaków stać na dobrą grę i wierzyłem w ten plan, który przed każdym meczem się rysuje. Na całe szczęście się powiodło. Gdyby nie, to też by mówili ‘a czemu Trytko zaczął od pierwszej minuty? Dlaczego tak a nie inaczej?’.

Czy są jeszcze jakieś inne rzeczy które Pan zrobił jako trener, których Pan żałuje? Czy żałuje Pan, że czegoś nie zrobił, albo nie było dane Panu zrobić?

Wiadomo, że są takie rzeczy. W każdym klubie z którego się odeszło żałuje się czegoś. W Koronie np. to że sprowadziliśmy chłopaków z niższych lig, postawiło się na bardzo młodych zawodników, chociażby jak Angielski, który u mnie debiutował, Cebula, Kwiecień, Sylwestrzak późniejszy kapitan pozyskany z drugiej ligi, Dejmek z Czech. I to byli ludzie, którzy stanowili o sile Korony. Mogę powiedzieć, że wtedy już byłem dogadany z Lewczukiem i z Robakiem. To byłaby naprawdę mocna ekipa, ale niestety nie było nam dane tego dożyć, tego dokończyć. W Podbeskidziu mniej żalu, bo było wiadomo, że ósemkę przegraliśmy, ale tam była grupa dobrze przygotowanych chłopaków i to była widać, kiedy analizowaliśmy nasze mecze. Oni sprostali zadaniu, już pod okiem trenera Kubickiego. W Zabrzu podobnie, nie dano mi dokończyć walki o utrzymanie. Wiem jak to wyglądało. Wszyscy tam marzyliśmy o górnej połowie tabeli, mimo tego że Górnik był na ostatnim miejscu. Aspiracje jednak jak przystało na czternastokrotnego mistrza Polski i drużynę, która w poprzednich rozgrywkach zawsze kończyła w górnej ósemce były duże. Też o tym marzyłem i myślałem. Przegraliśmy trzy mecze, jeden zremisowaliśmy i po tym spotkaniu znowu, tak jak w Bielsku, po meczu z Lechem przegranym bodajże 0:2 pożegnano się ze mną. To mnie ubodło, bo wiedziałem, że z tą drużyną powalczymy o utrzymanie i wierzyłem, że to się stanie. Ale co z tego, skoro sam siebie nie będę trzymał w klubie rękami i nogami, więc trzeba było się spakować i odejść. Teraz mamy Areczkę i oby tutaj wszystko było do końca, co znaczy że robota będzie wykonana. Taką mam nadzieję. O to gramy.

 

cdn.

DRUGA część wywiadu z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim