Kryzys trwa
W tych starciach lechici strzelili zaledwie... jednego gola (przed tygodniem w Łodzi Artjoms Rudnevs). W pierwszym meczu w Baku do siatki trafił Artur Wichniarek, wiec dorobek bramkowy mistrza Polski w siedmiu spotkaniach tego sezonu to tylko dwa gole. Z taką mizerną skutecznością nie da się wygrywać z rywalami.
Jacek Zieliński przed meczem z Arką zapowiadał, że kibice zobaczą nowego Lecha.Że piłkarze muszą dojść do siebie po okresie przygotowawczym i odzyskać świeżość.
Wreszcie wystawił w pierwszym składzie dwóch napastników, ale także desygnował do gry dwóch defensywnych pomocników. Efektu bramkowego to nie przyniosło. Jego piłkarze nie oddali w meczu z Arką żadnego celnego strzału. Aż strach pomyśleć, jak w takiej formie zaprezentują się w czwartek w pierwszym spotkaniu z Dnipro.
Niemoc mistrzów trwa
Pomimo ofensywnego ustawienia Kolejorz dalej nie potrafi strzelać goli, a bezbramkowy remis ze słabą Arką to wynik i tak dość szczęśliwy.
Jacek Zieliński musiał na mecz z Arką przygotować kilka zmian w składzie – część wymusiły kontuzje, część mizeria ofensywna jego drużyny. Za kontuzjowanych Grzegorza Wojtkowiaka i Bartosza Bosackiego weszli Marin Kikut i Ivan Djurdjević. Szkoleniowiec Kolejorza postawił też na grę od początku dwoma napastnikami, ale żadnym z nich nie był Artur Wichniarek – Zieliński wolał postawić na duet Artjoms Rudnevs – Joel Tshibamba. Dość nieoczekiwanie mecz na ławce rozpoczął Siergiej Kriwiec, choć spodziewano się raczej, że miejsce w składzie straci będący bez formy Semir Stilić.
- Wyjaśniliśmy sobie z Semirem kilka spraw w tym tygodniu – tłumaczył decyzję Zieliński. – To przecież ciągle zawodnik, który jednym podaniem może rozstrzygnąć losy meczu i liczyłem, że teraz też tak będzie.
Mistrzowie Polski wygwizdani
Lech Poznań gra tragicznie i doprowadza swoich kibiców do rozpaczy. - Nie ma sensu zapraszać znajomych na stadion, by oglądali taką grę - skarżą się. Tym większym paradoksem jest fakt, że bezbramkowym remisem z Arką Gdynia poznaniacy pobili klubowy rekord meczów bez porażki!
Kibice żegnali w sobotę piłkarzy i trenera Kolejorza wielką porcją gwizdów. Skandowali, że chcą transferów i wyników. Lech przed tym sezonem oddał Roberta Lewandowskiego za 4,5 mln euro. Kupił Jacka Kiełba za 250 tys. euro, Joela Tshibambę za tyle samo, Artjomsa Rudnevsa za 400 tys. euro i Artura Wichniarka bez opłaty. Rozwiązał przy tym właśnie kontrakty z Gordanem Golikiem i Harisem Handziciem, których kupował rok temu i którzy mieli być rewelacją i inwestycją na przyszłość.
Mistrzowie Polski tłumaczą, że pieniądze za Lewandowskiego dostają od Borussii Dortmund w ratach, że na więcej ich nie stać, że muszą także opłacić kontrakty obecnych piłkarzy i że wreszcie nie zamierzają przepłacać jak np. Polonia Warszawa.
Arka była lepsza od mistrza Polski
Przed meczem punkt przy Bułgarskiej Arka wzięłaby w ciemno. Z przebiegu gry zasłużyła jednak na zwycięstwo, które dwie minuty przed końcem powinien zapewnić Tadas Labukas.
- Zagraliśmy dobry mecz, zasłużyliśmy na punkt - podsumował trener Arki Dariusz Pasieka. Szkoleniowiec z Gdyni chwalił swoich piłkarzy i po raz pierwszy odkąd przejął zespół nie były to słowa na wyrost.
Arka imponowała spokojem i konsekwencją zarówno w defensywie, jak i ataku. Starał się jak mógł Mawaye. W 46. minucie uciekł Arboledzie, minął Ivana Djurdjevicia, ale zbyt długo zwlekał z oddaniem strzału i piłkę spod nóg wybił mu wracający Kolumbijczyk. Dużo ożywienia wprowadził też Mirko Ivanowski, który po podaniu od Bożoka w dogodnej sytuacji o ułamek sekundy spóźnił się z uderzeniem.
W końcówce piłkarze Arki sprawili, że tytuł bohatera meczu powędrował do Jasmina Buricia. Najpierw bramkarz "Kolejorza" obronił dobry strzał głową Szmatiuka (znów wrzutka Glaviny), a w 88. minucie obronił strzał Labukasa. Litwin miał piłkę meczową, kiedy najpierw Emil Noll głową, a następnie Ivanowski nogą wyprowadzili błyskawiczną kontrę. Labukas minął Dimitrija Injaca i stanął oko w oko z Buriciem. Bramkę dla Arki widziałaby już wówczas tylko część widzów, bo rozczarowani fatalną grą swoich piłkarzy fani Lecha od kilku dobrych minut opuszczali stadion przy Bułgarskiej.
Arka zagrała w Poznaniu najlepszy mecz od czasu, kiedy trenerem jest Pasieka. Jeśli do meczu z Górnikiem Zabrze jego piłkarze poprawią skuteczność, szanse, by kibice Arki wyszli w sobotę ze stadionu wcześniej niż końcowy gwizdek arbitra, będą minimalne.
Piłkarze Arki Gdynia na sobotni mecz z mistrzem Polski Lechem nie pojechali do Poznania robić dobre wrażenie, ale twardo walczyć o ligowe punkty. Nie przestraszyli się mistrza i w nagrodę wyjechali z bezbramkowym remisem. Mało tego, to żółto-niebiescy byli bliżsi zwycięstwa. Do pełni szczęścia zabrakło gola, a w zasadzie wykorzystania doskonałej sytuacji Tadasa Labukasa na dwie minuty przed końcem spotkania. Arka zdobyła w Poznaniu swój pierwszy ligowy punkt w tym sezonie, ale na pierwszą bramkę musimy jeszcze poczekać.
Poznańscy kibice, przemieszani z sympatykami Arki, szturmu gospodarzy jednak się nie doczekali. Piłkarze Arki grali nadal bardzo konsekwentnie w defensywie, a z boiska wiało nudą. W 56 minucie, po rzucie wolnym dla Arki, Kikut tak nieszczęśliwie trącił piłkę głową, że ta trafiła w poprzeczkę bramki Lecha. Prawdziwe piłkarskie emocje rozpoczęły się jednak w ostatnich dziesięciu minutach poznańskiego meczu. Nie dlatego, że Lech rzucił się do ataku, a dlatego, że to gdynianie zaczęli szukać szans na zwycięstwo.
To swojemu bramkarzowi Lech zawdzięcza remis, to Arka w ostatnich 10 minutach sobotniego meczu była drużyna wyraźnie lepszą i bliższą zwycięstwa.
- Myślę, że pokazaliśmy się w Poznaniu z dobrej strony. Wykonaliśmy swój plan w 99 procentach, bo do pełni szczęścia zabrakło nam bramki, a szansę na jej zdobycie mieliśmy wręcz wymarzoną. Cieszymy się z remisu, ale - mimo wszystko - wyjeżdżamy z uczuciem niedosytu - powiedział po meczu pomocnik Arki Filip Burkhardt.
Pomeczowe statystyki są wstydliwe dla Lecha. Poznaniacy oddali na bramkę Arki 11 strzałów, ale żaden z nich nie był celny. Gdynianie strzelali 7 razy, w tym 4 razy celnie. W rzutach rożnych (7:6) też lepsza była Arka. Teraz pozostaje tylko czekać na pierwszego w tym sezonie gola zdobytego przez żółto-niebieskich. Najbliższa okazja, to ligowa premiera w Gdyni i sobotni mecz z Górnikiem Zabrze.
Niedosyt Arki: Lecha można było ograć
Już w meczu z Wisłą mieliśmy kilka sytuacji podbramkowych, a nie przywieźliśmy żadnego punktu. Tym bardziej dziś cieszy jedno oczko na boisku mistrza Polski - powiedział po meczu z Lechem piłkarz Arki Paweł Zawistowski.
- Staramy się w każdym meczu grać taką samą piłkę, ale choć przed tygodniem stworzyliśmy sobie jeszcze więcej sytuacji, to bliżsi wygranej byliśmy dziś. Znakomitą sytuację w końcówce meczu miał Tadek Labukas, więc możemy chyba mówić nawet o niedosycie, bo sytuacje jednak mieliśmy dużo lepsze niż Lech. Przed meczem punkt wzięlibyśmy w ciemno, ale teraz widzimy, że można było powalczyć o trzy - dodał Paweł Zawistowski.
Lech wciąż słaby
Lech Poznań w czwartym meczu po urlopach nie potrafił strzelić gola, drugi raz z rzędu zremisował w lidze i chyba zamiast o zdobyciu dwóch punktów, może mówić o stracie czterech.
Trener Jacek Zieliński ma prawo narzekać na brak wzmocnień i fatalne boisko. Większość kibiców nawet to rozumie. Pora chyba jednak, by sam także uderzył się w pierś. W sobotnim meczu z Arką Gdynia mistrz Polski nie przypominał drużyny z poprzedniego sezonu.
W porównaniu z meczem w pierwszej kolejce Zieliński wymienił pięciu piłkarzy – w pierwszym składzie zamiast Artura Wichniarka pojawili się Joel Tshibamba i Artjoms Rundevs – ale zamiast wygrać, Lech pokazał, że ze stwarzaniem dobrych okazji problemy ma cała drużyna, także rezerwowi.
Piłkarze Lecha nie oddali nawet jednego celnego strzału na bramkę, Arka mogłaby wygrać, gdyby wykorzystała choćby jedną z kilku doskonałych sytuacji w ostatnich dziesięciu minutach. Przestraszyła się chyba myśli, że może wygrać z mistrzem, i to na jego terenie.