Skromny, normalny chłopak z Żyrardowa. Ma pasję (tatuaże), poradziłby sobie w innej branży (gastronomia), ale to, co daje mu największą satysfakcję to ostatnie podanie. Wszystko podporządkował temu, by zagrać w wymarzonej ekstraklasie. Zapraszamy na obszerny wywiad z Kubą Kowalskim.
Śledzisz zmieniające się cyferki w prawej części naszej strony?
Tak, dzięki, teraz już nie muszę sam sobie liczyć asyst (śmiech).
Gdy w jednym z wywiadów mówiłeś o 21 asystach w zeszłym sezonie, musimy przyznać, nie dowierzaliśmy. Średnią jednak nadal podtrzymujesz.
To chyba widać na boisku jaką mi sprawia frajdę, gdy któryś z kolegów trafi po moim podaniu. Przydałoby się w końcu coś strzelić, ale nie będę narzekał, jeśli nadal będę dopisywał się tylko do drugiej rubryki na Waszej stronie.
Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki?
Stawiałem je w Żyrardowiance, na trening zaprowadził mnie tata – niespełniony piłkarz, a zarazem mój pierwszy trener. Liceum robiłem w SMS Łódź, mieszkałem tam w internacie, więc dość wcześnie zacząłem, można powiedzieć, dorosłe życie.
Wielu absolwentów tej szkoły, że wymienimy tylko Nowaka czy Cetnarskiego, trafiło do klubów minimum trzecioligowych. Ty zakotwiczyłeś w Unii Skierniewice…
Tak, dyrektor SMS-u, Janusz Matusiak nie cenił mnie specjalnie i zaproponował mi V ligę, podczas gdy wielu chłopakom załatwiał kluby drugo- czy trzecioligowe. Ostatecznie dzięki pewnym znajomościom udało mi się trafić na testy do Widzewa i wziąłem udział w sparingu z Unią Skierniewice. Pokazałem się na tyle dobrze, że trafiłem do… Unii.
Czemu nie Widzew?
Jak dowiedzieli się, że mam kontrakt z SMS to zrezygnowali ze starań o mnie.
Temat Widzewa możemy rozwinąć - jesteś z Żyrardowa.
Tak, to miasto Widzewa, ale nigdy nie byłem wielkim kibicem tej czy innej drużyny. Mam kilka sympatii klubowych, Widzew też, ale jak chodziłem kiedyś na mecze to głównie dlatego, że kocham oglądać piłkę. Ostatnio byłem nawet ze Sławkiem Mazurkiewiczem na meczu Bałtyku z Jarotą, atmosfera, hmm… trochę inna niż na Arce (śmiech).
Od jakiegoś czasu opiekuje się Tobą Marek Citko. Arka to Wasz wspólny wybór?
Arka właściwie pozyskała mnie w ostatniej chwili. Byłem już dogadany we wszystkich szczegółach z Wisłą Płock. W pokoju leżała spakowana torba do wyjazdu. Wtedy zadzwonił dyrektor Czyżniewski, któremu polecił mnie Zbigniew Kaczmarek, mój trener z okresu gry w Wigrach i Stomilu.
Arka dała więcej, czy zadecydowały inne czynniki?
Szczerze? W Wiśle miałbym chyba lepszy kontrakt, ale moje marzenie to gra w ekstraklasie, A Arka do niej prędzej czy później, teraz lub za rok, ale wróci. W przypadku Wisły tej pewności nie miałem.
Twojemu przejściu do Gdyni towarzyszyło sporo perypetii…
Byliśmy wówczas na obozie w Niemczech, Marek Citko dzwonił do mnie codziennie i uspokajał, żebym robił swoje, a on dogra sprawę do szczęśliwego końca. Nie blefował. Łatwo nie było, bo co tu dużo mówić, SMS chciał na mnie coś zarobić. Normalne negocjacje transferowe.
Początek miałeś niezły, ale w Nowym Sączu się coś wydarzyło. Opowiesz?
(Chwila wahania): Nie chcę tego specjalnie rozwijać, ale OK. Do trenera dotarły pewne informacje o tym co powiedziałem czy co zrobiłem. Trener mnie odsunął, trafiłem do rezerw i czułem się strasznie, miałem potężnego doła. Przed meczem z Dolcanem nareszcie udało nam się wszystko wyjaśnić, sprostowałem pewne rzeczy i trener powiedział, że kibice i on liczą na mnie. To była dla mnie nowa sytuacja, nigdy do tej pory nie miałem tego typu perypetii i nie bardzo wiedziałem jak sobie z tym poradzić.
W Nowym Sączu spięliście się też z Damianem Krajanowskim.
Tak, zaczęliśmy się kłócić, Sandecja wyrzuciła aut i poszła z tego bramka. W przerwie też nie było za wesoło. Na szczęście już wszystko z Tolkiem sobie wyjaśniliśmy i myślę, że nasza współpraca na prawej flance jest coraz lepsza.
Po przyjeździe do Arki, o czym też wspominałeś, zetknąłeś się trochę z innym światem.
No tak, Radzewicz, Juszczyk czy teraz Jarzębowski to są zawodnicy, których do tej pory oglądałem, ale w Canal+. Aż chciało się trenować i dla mnie to był wielki krok do przodu. Potem ta prezentacja, niesamowita atmosfera, tysiące kibiców na meczach, kilkaset osób na wyjazdach. Nie miałem do tej pory styczności z takim klimatem wokół klubu.
Na ulicy ludzie Cię rozpoznają?
Tu gdzie mieszkam niezbyt często mnie zaczepiają. Ogólnie jestem domatorem, w wakacje to jeszcze sporo chodziliśmy z narzeczoną po Gdyni, ale ostatnio raczej spędzamy czas w domowym zaciszu.
Po meczu trener Sikora rzucił żartem, żeby dać Ci spokój, bo odlecisz. Coś w tym jest?
Tak, śmiał się, że Newsweek czeka. Mi sodówka na pewno nie grozi, odkąd pamiętam twardo stąpam po ziemi. Wiem ile pracy włożyłem w to gdzie jestem i nie chcę tego zawalić.
Czytałeś na naszej stronie artykuł o juniorach Arki?
Czytałem. W Arce jest sporo utalentowanych zawodników, też nie znam odpowiedzi na pytanie czemu niewielu z nich zasila szeregi pierwszego zespołu. Powinno im być łatwiej się przebić, bo są stąd, z regionu. Często najtrudniej jest się wyrwać z jakiejś małej miejscowości, w Polsce scouting jest tak słabo rozwinięty, że mamy od święta przypadek taki jak Kuby Błaszczykowskiego, że z IV ligi ktoś trafia do ekstraklasy i robi karierę.
Nigdy nie miałeś tak, że czułeś się lepszy od rówieśników?
W młodszych rocznikach grałem w ataku i zdarzało mi się strzelać po 30-40 bramek w sezonie. Mieliśmy świetny zespół, ale tylko mi się udało wybić. Powiedziałem tacie, że chcę wyjechać do Łodzi i postawić na piłkę.
Dopuszczałeś myśl, że się nie uda?
Miałem plan B. Myślałem o szkole gastronomicznej. Spaghetti carbonara i te sprawy to moja specjalność, odnajduję się w kuchni bardzo dobrze.
No to mamy nowy dział na stronę – „Gotuj z Kubą”.
Nie ma sprawy (śmiech). Z chęcią podrzucę kibicom jakiś przepis.
Wracając z kuchni na boisko. Odmiana gry Arki to Benat i Jarzębowski?
Nie da się ukryć, że to świetni piłkarze. Czytałem trochę w Internecie o Czechu, wiem, że niedawno jeszcze dużo grał w tamtejszej ekstraklasie – typowy ofensywny pomocnik. A „Jarza” to klasa sama w sobie, umie rozrzucić akcję, odebrać piłkę, rzadko ją traci.
Nie czujesz, że Marcin Radzewicz męczy się z tyłu?
„Radza” nie narzeka, to profesjonalista i nawet jeśli tak jest to nie da po sobie tego poznać, ale myślę, że może swoje ofensywne umiejętności wykorzystać również atakując z obrony.
Przed Arką mecz z Polonią Bytom i trzy wyjazdy. To będzie prawdziwa próba?
Myślę, że tak. Po tych meczach będzie można nakreślić realne cele na rundę wiosenną. Bardzo chciałbym, żebyśmy ugrali jak najwięcej i na zimowe zgrupowanie udali się z jak najmniejszą stratą, pełni zapału do pracy i nadziei na udaną wiosnę.
Ostatnie tygodnie to ogromna odmiana w Waszej grze. Więcej gry po ziemi, akcji oskrzydlających, nie ma już tak zwanego męczenia buły.
Zgadza się, ale to wszystko musiało przyjść z czasem. Przełamaliśmy się w meczu z Zawiszą i ostatnie dwa mecze potwierdziły, że jesteśmy na dobrej drodze, chociaż nie możemy dopuszczać do takich przestojów jak z Polkowicami.
W środę do Gdyni przyjeżdża Polonia Warszawa. Sprawdzałeś już na kogo zagrasz?
Nie wiem na pewno czy zagram w tym meczu, bo jestem trochę poobijany, ale myślę, że zdążę się zregenerować. Rok temu ze Stomilem graliśmy przeciwko Ruchowi, przegraliśmy w karnych, ale przekonałem się, że z ekipami z ekstraklasy też da się powalczyć. Zagramy o podtrzymanie naszej passy i awans.
Życzymy powodzenia i awansu!
Dzięki, zapraszam wszystkich kibiców na mecz, liczymy na Was!
Tatuaże Kuby Kowalskiego
Prawdziwą pasją Kuby są tatuaże. Aktualnie posiada cztery, ale szykuje się do następnego,
Pierwszy tatuaż określa jako błąd młodości. Mieści się na łopatce i przedstawia skorpiona siedzącego na czaszce. Kolejne traktuje w sposób bardziej szczególny: imię narzeczonej (Milena) na lewym przedramieniu, sentencja „Tuere me Deus” (Boże chroń mnie) na prawym przedramieniu oraz postać św. Michała.
Rozmawiali: ES, mazzano