- W zespole muszą pracować wszystkie formacje, wtedy piłka będzie miała sens. W dobrych zespołach piłkarze umieją grać powtarzalnie, pokazują swoją jakość kilka razy z rzędu, nam tego brakuje. Te słowa trenera Pawła Sikory mogą służyć za skróconą analizę wczorajszego koszmaru, który śniło na jawie kilka tysięcy widzów. Trudno ocenić, czy Arkowców wybił z rytmu tydzień przerwy pomiędzy meczami, czy też zgubiła ich zbytnia pewność siebie. Faktem jest, że wczoraj cały mechanizm trzeszczał, skrzypiał, aż spektakularnie się rozleciał. W przyszłym tygodniu pauzujemy, więc trener ma aż dwa tygodnie na odbudowanie tego, co funkcjonowało do tej pory bez zarzutu.

Początek meczu do złudzenia przypominał wszystkie poprzednie. Arka szybko przenosiła grę na 30-40 metr od bramki Okocimskiego, ale tam piętrzył się już problem za problemem. Goście grali agresywnie, blisko naszych zawodników, niestety tym razem cały pomysł na grę sprowadzał się do podania piłki Marcusowi. Brazylijczyk szarpał, próbował, ale jedyne wsparcie jakie miał płynęło z "Górki". Współpracy formacji właściwie nie było. Boczni obrońcy rzadko szli na obieg, a jeśli już taka sytuacja miała miejsce to najczęściej kończyła się stratą piłki. Kibiców z "Torów" irytował Glauber, którego nawyk czekania na piłkę jest jakby wyjęty z rozgrywek trampkarzy. Brazylijczyk w kolejnym meczu z rzędu był najsłabszym ogniwem Arki, w sposób spektakularny spóźnił się z kryciem przy bramce na 0:1 i chyba czas, żeby powrócić do sprawdzonego schematu z Tomasikiem na lewej obronie. Nie kleiła się również współpraca piłkarzy ofensywnych. Kibice na pewno pochwalą Aleksandra za bramkę, ale prawda jest taka, że wczorajszy mecz był jego najsłabszym w Arce. Według trenera Sikory, za jakość gry ofensywnej odpowiada każdy zawodnik i niestety Arek wczoraj zbyt często spowalniał akcje lub tracił piłkę. Póki co słabo wygląda jego współpraca z Marcusem i to problem numer 1, który powinien rozwiązać trener, by akcje żółto-niebieskich nabrały tempa. Problem numer 2 to chimeryczna forma Szwocha. Młody pomocnik gra już drugi sezon w podstawowym składzie, ale wciąż boi się gry kontaktowej i jest nieefektywny pod polem karnym przeciwnika. Zawodnik ustawiony na "dziesiątce" musi mieć umiejętność zaskoczenia przeciwnika strzałem z dystansu, dryblingiem, a "Bania" za wszelką cenę unika gry w zatłoczonych sektorach. Efekt jest taki, że w martwych strefach mamy przewagę, umiemy rozegrać piłkę, ale jak podchodzimy z nią pod pole karne, brakuje opcji rozegrania i w najlepszym wypadku, udaje się wywalczyć rzut rożny.

Na plus trzeba zapisać nowy pomysł na rozegranie kornerów. Po raz kolejny właśnie w ten sposób zdobywamy bramkę, chociaż wczoraj, ze względu na niechętnie opuszczającego linię bramkarza, można było pokusić się o nieco większe zagrożenie. Kilka razy udało się zebrać "drugą piłkę", ale strzały zza pola karnego to już standardowo największa bolączka Arki i w tej kwestii nic się póki co nie zmienia. Trener Sikora miał wczoraj słuszne pretensje do obrony, ale trzeba podkreślić dobry mecz Sobieraja. W kilku sytuacjach zachował się jak profesor i gdyby nie on, być może wynik zostałby rozstrzygnięty znacznie szybciej.

Przed zespołem dwa tygodnie pracy. Liga wciąż jest spłaszczona, wciąż Arka jest w ścisłej czołówce, ale by z niej nie wypaść, trzeba należycie przygotować się do meczu z Miedzią Legnica. Zwłaszcza w perspektywie trzech bardzo trudnych wyjazdów na południe.

mazzano