Gdy w styczniu 2007 roku legendarny Józef Barbachen czuł, że policzone są już jego ostatnie godziny, poprosił żonę by wykręciła numer Waldemara Michalskiego. Ten szybko ubrał kurtkę i już po chwili był przy umierającym. Usłyszał, że to on od tej pory ma pilnować spraw Arki, by ta nigdy nie zbaczała z właściwego kursu - "Ja będę czuwał tam u góry, Ty pilnuj wszystkiego na dole". Z powierzonego przez samego śp. Barbachena zadania, pan Waldek wywiązuje się znakomicie do dzisiaj, organizując życie całych pokoleń gdyńskiej Arki. Kojarzą go na pewno bywalcy treningów i meczów rezerw, kojarzą go też wszyscy, którzy żyją Arką nie tylko od meczu do meczu, ale na co dzień. Pogodny, wiecznie uśmiechnięty, zwracający się do wszystkich słynnym już "cześć, kolunia!". Z panem Waldkiem Michalskim spotkaliśmy się w sobotnie popołudnie, chociaż tak naprawdę gdyby nie ograniczenia czasowe, spotkanie potrwałoby pewnie do późnego wieczora...

Waldemar Michalski to kopalnia anegdot i historyjek z czasów, kiedy o wszystkim decydowali komunistyczni dygnitarze, Arka była jeszcze MZKS-em, a kibice z Gdyni i Gdańska siadali na trybunach obok siebie. Zapraszamy na spotkanie z autorem dwóch awansów do II ligi, piłkarzem, który rozegrał 101 meczów w tej klasie rozgrywkowej, a przede wszystkim człowiekiem, którego serce od 60 lat bije dla Arki!

Początki w Arce

Do Gdyni przyjechałem z rodzicami w dwa lata po wojnie. Uczyłem się w szkole mechanicznej i na nasze lekcje WF-u przychodził czasami śp. Józef Barbachen. "Ziutek" tak miał, że jeździł po szkołach i szukał zdolnych dzieciaków. Jak mu się spodobał któryś to od razu szedł do dyrektora szkoły i mówił, że chce go wziąć do Arki. Ja miałem 15 lat jak grałem już w jednym zespole ze Staszkiem Malonem (wybitny powojenny piłkarz Arki - red.), coś niesamowitego to było dla mnie. Potem jak ukończyliśmy szkołę, to najczęściej byliśmy zatrudniani w Naucie albo Dalmorze i innych firmach związanych z morzem i Arką. Od 8 do 12 praca, a potem treningi. Na wyjazdy jeździliśmy po Polsce takimi czerwonymi charakterystycznymi autobusami WPKGG.

Legendy

Herman May - najlepszy piłkarz powojennego okresu Arki. Co to był za zawodnik, taki strzał, że mógłby domy burzyć! A do tego, jak lubiany... Wyobraźcie sobie, jak na początku lat 60-tych, po zakończeniu gry w piłkę, był trenerem w Arce i na przykład przyjechał do Gdyni wielki Górnik Zabrze to May gościł ich całą drużynę! Oprowadzał Lubańskiego czy Szołtysika po Gdyni, jak szli Świętojańską to ludzie chcieli ich chociaż dotknąć, takie wielkie postacie to wtedy były. U nas w Gdyni mieliśmy sklepy i atrakcje, jakich oni nie mieli na Śląsku no i chłopaki z Górnika jak przyjeżdżali do nas to robili zakupy, jeździli wycieczkowcami na Hel, a w zamian rozgrywali mecz.

Kaziu Deyna przypominał Maya, tak samo szczupły, ale z genialnym uderzeniem. Kazia wypatrzył trener Polakow, ale popełnił wielki błąd, bo zaczął go chwalić w gazetach, no i przeczytali to lechiści i ŁKS, bo akurat był tu na obozie. Zagraliśmy sparing z ŁKS-em, Kaziu strzelił im dwie bramki. Następnego dnia zaczynamy trening, a Kazia nie ma. Polakow kazał zadzwonić do hotelu, gdzie mieszkał Deyna - nikt nie odbiera. Poszedł ktoś sprawdzić, a tam tylko puste wieszaki... ŁKS go zabrał, ale i tak nic nie skorzystał, bo Legia go do wojska wzięła. A już przygotowane było ze 20 par butów i koszulek, które miały iść do Starogardu w rozliczeniu za Kazia...

Jak mówimy o legendach to przypomniała mi się anegdotka ze Zbyszkiem Bielińskim. Trafił do Arki jak miał 19 lat i na pierwszy wyjazd pojechał z nami do Raciborza. Przyjeżdżamy na stadion, a tam wszyscy gadają po niemiecku. I Zbyszek do sędziego, że co to jest, że ich cała drużyna po niemiecku do siebie mówi, żeby sędzia coś z tym zrobił. A sędzia podszedł, wziął Zbyszka za ramię i mówi: "Jesteś na Śląsku, tu tak wszyscy mówią...".

Powstawanie Górki

"Górka" tak naprawdę nie wyglądała zawsze tak, jak teraz. Jak pójdziecie sobie na Ejsmonda to zwróćcie uwagę na wysokość tej siatki za kortami. Kiedyś "Górka" nie była wyższa od tego płotu! No i w połowie lat 50-tych ktoś wpadł na pomysł, żeby usypać tam większe wzniesienie. I teraz pytanie, jak to zrobić? No to Staszek Malon, który był dyrektorem w jednej z firm, załatwił 30 robotników i z 10 takich wózków elektrycznych. Wszystko to jechało Świętojańską! Ludzie w oknach patrzą, a tu środkiem jadą wózki, a za nimi autokar z tymi robotnikami. Jak przyjechali na Ejsmonda to ruszyliśmy im do pomocy, każdy chwycił za łopaty, a było tego tyle, że wózki zostały tam na noc i kończyliśmy dopiero drugiego dnia.

Później stadion Arki miał powstać wyżej, gdzie było boisko treningowe. Wycięli spory kawał lasu i szykowali się, żeby zbudować tam stadion taki jak jest w Szczecinie, na wałach ziemi. Niestety pewne osoby zablokowały budowę, więc powiększono stadion w starym miejscu i wtedy też powiększono "Górkę".

Dla nas "Górka" to było też miejsce spotkań. Kiedyś na Polance Redłowskiej był basen Arki i wszyscy właściwie mieszkaliśmy w tej okolicy. W soboty czy niedziele często szliśmy na Ejsmonda całymi rodzinami, nasze dzieci robiły na "Górce" babki z piasku, a my z żonami spędzaliśmy długie godziny na rozmowach. Piękne czasy...

Od lewej: Waldemar Michalski, Józef Motowidło, Bogdan Olszewski (luty/marzec 65)

Stadion przy Olimpijskiej

Historia tego stadionu jest prawie tak stara, jak sama Gdynia. Może zacznę od tego, że stadion na Ejsmonda nie był kiedyś stadionem piłkarskim, a lekkoatletycznym. Na co dzień w latach 50-tych rzucali tam dyskiem czy oszczepem, a my tak naprawdę trenowaliśmy z łaski. Dopiero na prośbę naszego prezesa Jana Skickiego, sekcję LA przeniesiono do Bałtyku i mieliśmy boisko dla siebie. No ale, co z tego, skoro było całe poryte tymi młotami i oszczepami. W tym samym czasie przy Olimpijskiej grali Budowlani Gdynia, zespół III ligi. Budowlani jednak w końcu zbankrutowali, a do nas trafili ich najlepsi zawodnicy - między innymi Zbyszek Kwiatkowski i Konrad Araucz. No i przenieśliśmy się tymczasowo na Olimpijską w miejsce Budowlanych, nie pamiętam, który to był rok, ale na pewno końcówka lat 50-tych, a w tym czasie u nas robili nową murawę. O Bałtyku w tym miejscu nikt nie słyszał, oni mieli swoje boisko z drewnianą trybunką przy torach na Stoczni i tu przyjeżdżali jako goście. Na Olimpijskiej rozegraliśmy dwa sezony, aż przyjechali pierwsi sekretarze z Gdańska i mówią: "Wy wracacie na Ejsmonda, a tu będzie grał Bałtyk! Stocznia Komuny Paryskiej musi mieć stadion z prawdziwego zdarzenia i nie ma dyskusji." No i tak oto po dwóch latach wróciliśmy na Świętą Ziemię...

Mam przyjaciół wśród starszych piłkarzy Bałtyku, na przykład Henryka Filipiaka i mówię mu czasem, żeby poszedł im powiedzieć jak było, ale chyba nie chce (śmiech). Albo jak są te mecze noworoczne to przyjdzie takich kilku z Bałtyku i się drze, żeby oddać im ich stadion. Kiedyś podszedłem do takiego jednego i mówię: "Co Ty, k..., wiesz?! Jaki Wasz, chłopie, jak myśmy tu grali wcześniej?!" Wytłumaczyłem jak było, że to stadion miejski i niektórzy chyba zrozumieli. Tak samo, wziął nas kiedyś jeden z dziennikarzy trójmiejskich i pyta: "Jak to było z tym stadionem?", no to powiedzieliśmy mu całą historię, ale... nie wydrukował tego. Dopiero później znaleźliśmy innego, który nas wysłuchał i napisał całą prawdę.

Derby z Lechią

Dla każdego z nas nie było większej świętości niż derby. Lechia miała wtedy świetny zespół - Korynt czy Gronowski to byli reprezentanci, ale stawialiśmy im czoła. Niektórzy z nich prowokowali nas, no były spięcia jak to w derbach, ale poza boiskiem to byli nasi dobrzy znajomi. Nie byliśmy faworytami, ale dawaliśmy radę. Tylko, powiem Wam, że kiedyś to odbywało się inaczej. Wtedy kibice siedzieli razem, nie było tak, że ktoś z Gdańska patrzył krzywo na ludzi z Gdyni. A na derby jeździły całe pociągi i autobusy! Tysiące ludzi.

Od lewej: S. Malon, Z. Tessmer, A. Bieńkowski, W. Kawczyński, T. Antoniewicz,

W. Michalski, J. Barbachen, J. Murawski, J. Piper, Z. Gadecki, W. Zwoliński

Wycieczka do Wrocławia

Siedzę w domu, otwieram skrzynkę, a tu wezwanie do Wrocławia na sprawę Jacka Milewskiego. Szok, bo przecież nie byłem zatrudniony w klubie, ani nic. No, ale wezwanie to wezwanie, wsiadłem w pociąg i pojechałem. Akurat moja żona chorowała, to proszę sędziego, żeby jako pierwszego mnie wziął. Sędzia pyta, w jakim jestem charakterze. "To przecież wy powinniście wiedzieć, a nie ja? Od was mam wezwanie" - mówię. Chcieli się ode mnie dowiedzieć, jak został zwolniony Wiesiek Kędzia. Tyle kilometrów jechałem, żeby im powiedzieć jak został zwolniony Kędzia, no ręce mi opadły... Ale jakoś wyszło, że sędzia mnie pyta kiedy ja grałem i chociaż o piłce trochę pogadaliśmy, to mogę powiedzieć, że na darmo nie jechałem (śmiech). Przypomniałem mu Jasia Erlicha, który przeszedł z Arki do Śląska i grał nawet w kadrze.

O gdyńskiej młodzieży

Pytacie mnie o Szwocha czy Formellę. Ja powiem, że to będą zawodnicy jak bracia Gadeccy, właśnie Erlich czy inni. Zobaczycie! Mamy zdolnych trenerów, oni ich poprowadzą umiejętnie. To najważniejsze, bo tych talentów już trochę pogubiliśmy w ostatnich latach...

Rozmawiali: mazzano, marins

Waldemar Michalski - Urodzony 22 sierpnia 1937 roku w Legionowie. Prawy obrońca. Boiskowy pseudonim - "Chudy". Wychowanek Arki Gdynia w której grał od 1952 do 1967 roku z dwuletnią przerwą na służbę wojskową. Współautor dwóch awansów do drugiej ligi (1960, 1964). Po zakończeniu kariery występował w barwach M/S Batory w ramach rozgrywek Ligi Atlantyckiej. To z jego inicjatywy doszło w maju 2002 roku do pierwszego klubowego spotkania pokoleń. Obecny na praktycznie każdym meczu pierwszego i drugiego zespołu Arki w Gdyni, a także regularny bywalec treningów.

PS. Fotografie pochodzą ze zbiorów autora monografii gdyńskiej Arki - Maćka Witczaka, któremu serdecznie dziękujemy za pomoc.