BAŁKANY 2011

Po czterech miesiącach przyszedł czas na trzeci już mój wypad na Bałkany. Tym razem wraz ze znajomymi postanowiliśmy nie ograniczać się jedynie do Serbii - plan był taki, aby zahaczyć także o Bułgarię, Turcję i Macedonię oraz Węgry. Dla większości naszej grupy najważniejsze na tym wyjeździe były cele typowo turystyczne, natomiast ja wraz z jednym kolegą postanowiliśmy odwiedzić kilka stadionów i zaliczyć przy okazji jakieś mecze. W relacji skupię się przede wszystkim na kibicowskim aspekcie naszej małej eskapady.

Wszystko zaczęło się w Burgas – dużym portowym mieście na bułgarskim wybrzeżu. Na mecz co prawda nie udało się nam pójść, ale zwiedziliśmy stadion miejscowego Czernomorca. Obiekt jest nieco podobny do starego stadionu na Gosirze, zwłaszcza pod względem słupów oświetleniowych znajdujących się nie w rogach, ale nad trybunami wzdłuż boiska. Również żółto-niebieskie barwy krzesełek sprawiały sympatyczne wrażenie. Mury stadionu z zewnątrz całe są pokryte graffiti w klubowych barwach, często pojawia się logo i nazwa głównej grupy kibicowskiej Czernomorca – Blue Sharks. Obiekt jest dość specyficznie położony, po środku dużego blokowiska, co tworzy bardzo fajny klimat. Kibice przyjezdnych drużyn mogą mieć tu dość ciężką drogę do wejścia na swoje sektory ;)

Po Bułgarii przyszedł czas na jeden z dwóch głównych celów wyjazdu z kibicowskiego punktu widzenia, a mianowicie Stambuł. Niestety przyjechaliśmy dzień po zakończeniu kolejki ligowej, ale na szczęście okazało się, że w czwartek 15 września swój mecz w Lidze Europy gra Besiktas. Rywalem miało być izraelskie Maccabi Tel Aviv. Liczyłem, że w końcu podczas moich zagranicznych wypadów na mecze sektor gości będzie zajęty przez kibiców. Mecz zapowiadał się tym ciekawiej, że wiadomo jaka sytuacja panuje między żydami a muzułmanami. Kibice Maccabi słyną z niezłej ekipy, choć najbardziej aktywni są na koszu. Z kupnem biletów na mecz problemu nie było żadnego, najtańszy kosztował 50 lirów tureckich, czyli niecałe 100 złotych. Okazało się, że zakupiliśmy z kolegą wejściówki na najwyższe, trzecie piętro trybuny za bramką, na której to zasiadają najzagorzalsi fanatycy miejscowych. Wejście na sektor dość sprawne mimo łącznie 4 kontroli (2 razy sprawdzane bilety i dwukrotne trzepanie przez ochronę). Stadion Inonu robi bardzo pozytywne wrażenie. Małą wadą była dość duża odległość trybun za bramkami od boiska, ale za to wysokość na której się znaleźliśmy w pełni nam to zrekompensowała. Widać było również Bosfor i liczne minarety. Obiekt powoli się zapełniał i ostatecznie zasiadł niemal komplet – 28 000 widzów (stadion pomieści 32 000).

Niestety rozczarowali goście – przybyło ich jedynie 15 i siłą rzeczy nie było ich w ogóle słychać po naszej stronie. Czasem tylko coś machali i widać było radość po bramce, poza tym głównie siedzieli. Wraz z wyjściem piłkarzy Besiktasu rozpoczęła się niesamowita wrzawa na stadionie, która trwała bez przerwy aż do końca pierwszej połowy. Podobnie jak na Fenerbahce, podczas rozgrzewki każdy z piłkarzy był po kolei wywoływany przez kibiców, podbiegał do trybuny i witał się z kibicami. Bardzo fajny zwyczaj. Widać, że piłkarze cieszą się tutaj bardzo dużym szacunkiem. Jakieś 2/3 koszulek, które mieli na sobie kibice, miało na sobie nazwisko Quaresmy, pozostałe to Guti. Innych praktycznie się nie widziało, a trzeba zaznaczyć, że zdecydowana większość fanów miała na sobie właśnie klubowe koszulki. Doping od początku meczu był bardzo głośny i spontaniczny. Na każdej praktycznie trybunie znajdował się jakiś mniejszy lub większy młyn, nie było jednego głównego. Na doping składały się przede wszystkim różne okrzyki, bardzo dużo było też dialogu między poszczególnymi trybunami. Nie było natomiast żadnych długich śpiewanych melodii.

Carsi (tak nazywają się kibice Besiktasu, jest to grupa o lewackich poglądach) bawili się przez cały mecz, było widać, że klub jest dla nich czymś najważniejszym na świecie. Nie było jednak niemal żadnych flag, jedynie kilka banerów i ze 2 małe sektorówki. Po jednej z bramek odpalili niebieską racę i to by było wszystko jeśli chodzi o pirotechnikę. Każde dojście do piłki piłkarzy z Izraela kwitowane było gwizdami w wykonaniu całego stadionu. Jeśli chodzi o sam mecz to Besiktas dominował od początku do końca i ostatecznie rozgromił Maccabi 5:1. Dużym rozczarowaniem był dla mnie brak podziękowania kibicom przez piłkarzy. Po końcowym gwizdku bardzo szybko zwinęli się do szatni. Jednak Carsi nie wydawali się tym jakoś zaaferowani. Jeszcze taka mała ciekawostka: w przerwie meczu widzieliśmy typka w koszulce Trabzonsporu i w szaliku Besiktasu. Wyjście z sektora po meczu bardzo sprawne, zaskoczył nas trochę brak śpiewów pod stadionem czy w tramwaju, wszyscy spokojnie wracali do domów.

W Stambule odwiedziliśmy jeszcze malowniczo położony stadion drugoligowej Kasimpasy, byłego klubu naszego asa - Josepha Mawaye :) Następnie ponownie przez Bułgarię, a także Macedonię dotarliśmy do Belgradu.

Akurat w dzień przyjazdu (24 września) w stolicy Serbii odbywały się 2 spotkania Superligi. Na pierwszy ogień poszedł mecz OFK Belgrad – Spartak Subotica. Ekipa gospodarzy Blue Union podobno stanowi czwartą siłę miasta (po Delije, Grobari i United Force). Udało nam się dotrzeć na Omladinski Stadion chwilę po rozpoczęciu spotkania. Z zakupem biletu na prostą nie było problemu – cena 400 dinarów (4 euro). Kontroli praktycznie nie było. Po wejściu na obiekt przeżyliśmy lekki szok. Mecz Superligi, stolica kraju, a na trybunach może 500 widzów! Kibiców gości 30 z 4 flagami i z bębnem, natomiast gospodarzy w młynie koło 60 z jedną flagą.

Po otrząśnięciu się usiedliśmy najpierw koło sektora gości, z miejscem na tym czternastotysięcznym stadionie nie było problemu ;) Trzeba przyznać, że jak na swoją mizerną liczbę goście dopingowali niemal bez przerwy i nawet byli głośniejsi od gospodarzy. Śpiewy mieli bardzo melodyjne. Z tego co zrozumiałem, kilkakrotnie wykrzykiwali, że nienawidzą Belgradu, co jednak było przez miejscowych ignorowane. Drugą część pierwszej połowy siedzieliśmy już niedaleko młyna OFK. I nadal to goście byli głośniejsi. Gospodarze mieli na tym meczu bardzo młodą ekipę i jeszcze widać było, że nie wszyscy śpiewali, mimo, że prowadzący wspomagał się megafonem ;) Rzadko się zdarza, żeby na Bałkanach mecz był ciekawszy od tego co dzieje się na trybunach, ale tym razem tak właśnie było. W przerwie przy prowadzeniu gości 2:0 postanowiliśmy opuścić stadion i udać się już na drugi mecz, aby na spokojnie na niego zdążyć. Najpierw jednak udaliśmy się do kibla, który także warto zobaczyć, aby porównać sobie standardy serbskie z naszymi ;)

W końcu nadszedł czas na główne danie dnia, czyli derby Belgradu: Partizan – Rad. Moje opowieści z wcześniejszych wizyt na stadionie JNA sprawiły, że cała nasza wyjazdowa ekipa postanowiła wybrać się na mecz ;) Po poprzednich wizytach na meczach Partizana spodziewałem się konkretnej postawy Grobarich, a z tego co zdążyłem się dowiedzieć o gościach z United Force, mogłem spodziewać się świetnego widowiska na trybunach. Z kupnem biletu na trybunę Zapad (prosta) nie było problemu, jednak tym razem potrzebny był dokument tożsamości. Cena była dokładnie ta sama co na OFK. Frekwencja na stadionie również bez szału – łącznie nieco ponad 6 tysięcy widzów oglądało na żywo derby. Rozczarowali nieco również gospodarze. Spodziewałem się większej ich liczby w młynie. Doping niezły, były jednak przestoje i momenty, kiedy ilość decybeli nie powalała. Najbardziej ożywili się po golu na 1:0, odpalili race i jedną żółtą świecę dymną. Pozostałe dwie trybuny nie włączały się specjalnie do dopingu. Mieliśmy miejsca na środku stadionu i goście często przebijali się przez doping gospodarzy mimo mniejszej liczby. W drugiej połowie postanowiłem przesiąść się pod sektor gości, co było zdecydowanie dobrym pomysłem. United Force pojawili się w całkiem niezłej liczbie. Kiedy siedziałem blisko nich, praktycznie nie słyszałem Grobarich. Doping mieli bardzo melodyjny, repertuar zróżnicowany i długo ciągnęli swoje przyśpiewki. Kulminacja nastąpiła koło 65 minuty, kiedy to wyciągnęli 2 transparenty i odpalili race, które to w komplecie zostały po chwili rzucone na bieżnię stadionu. Niesamowita sprawa zobaczyć coś takiego w naszych smutnych czasach, kiedy to odpalenie nawet jednej racy na meczu jest olbrzymim problemem. W Belgradzie nikt nie bawił się nawet w przerwanie meczu. Spiker tylko powiedział, żeby nie używać pirotechniki, a strażacy szybko ugasili race. Co ciekawe podczas tej bakljady cały stadion bił brawo. Podejrzewam, że odnosiło się to do transparentu i tego co śpiewali kibice Radu, ja jednak nie zrozumiałem o co chodziło. Generalnie na meczu zbyt wielu wrzut nie było. Ze strony Radu słyszałem je może 3 razy, natomiast Grobari pozostali w tym aspekcie bierni. Sam mecz również trzymał w napięciu, jednak mimo bardzo wielu okazji z obu stron skończyło się tylko na jednej bramce.

W każdym odwiedzanym miejscu oczywiście zostawiałem po sobie vlepki rozsławiające naszą Arkę :)

Na pewno będę chciał wrócić do Belgradu jeszcze nie raz, największym marzeniem są derby Partizan – Zvezda, co ma szansę się spełnić w przyszłym roku, jako, że będę przez kilka miesięcy mieszkać w Rumunii, nieco ponad 300 kilometrów od stolicy Serbii. Również z olbrzymią przyjemnością wpadnę na mecze Radu, bo udowodnili oni, że są ekipą z charakterem i może poza liczbą w niczym nie ustępują dwóm największym belgradzkim ekipom.

Filmy:

Besiktas– Maccabi 01   http://www.youtube.com/watch?v=k77XIHQaeuU

Besiktas– Maccabi 02   http://www.youtube.com/watch?v=LUM_hoEvIs0

OFK – Spartak   http://www.youtube.com/watch?v=t-pH1bYk_dQ

OFK – Spartak   http://www.youtube.com/watch?v=1edwlidELBk

Partizan – Rad   http://www.youtube.com/watch?v=e63-xEMWX5o

Partizan – Rad   http://www.youtube.com/watch?v=vO3D2LQrgTY

Jeppo

Autorowi zwycięskiego tekstu oraz wszystkim uczestnikom gratulujemy i dziękujemy za udział w konkursie. Na stronie oraz w magazynie "Arkowcy" będą pojawiać się sukcesywnie kolejne teksty, które także przypadły nam do gustu. Wszystkich zapraszamy do udziału w kolejnych konkursach arkowcy.pl, które już niebawem.