Na kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia spotkaliśmy się z Pavelsem Steinborsem. Porozmawialiśmy przy kawie o Arce, ale nie tylko. Dlaczego Pavels czuje się w Gdyni jak w domu? Jakie nagrody obiecał synowi za sukcesy w turnieju zapaśniczym? W jakim duchu wychowuje swoje dzieci? Jak wylądował w RPA i co sądzi o tamtejszym sposobie kibicowania? Jaki problem miał po przyjeździe do Polski? Dlaczego nie mógłby zamieszkać na Cyprze na stałe? Od którego momentu czuje, że ludzie w Gdyni są z nim na dobre i na złe? Czy da się wyćwiczyć bronienie rzutów karnych? Dlaczego Ekstraklasa jest najciekawszą ligą na świecie? Czy akceptuje swoją rolę w reprezentacji Łotwy? Dlaczego w każdym meczu wiesza na siatce bramki szalik Arki? Zapraszamy na obszerny wywiad.

 

Arkowcy.pl: Pavels, jak to się stało, że zostałeś bramkarzem, a nie zawodnikiem z pola?

Pavels Steinbors: Zaczynałem przygodę z piłką w wieku dziesięciu lat, więc dosyć późno. Na początku byłem stoperem, ale coś mi nie poszło na zawodach, nie wciągnęła mnie gra na tej pozycji, no i w ogóle zostawiłem piłkę. Robiłem różne rzeczy – grałem w siatkówkę, koszykówkę, walczyłem w karate. Wszystko robiłem w życiu, jeśli chodzi o sport. Ale kiedy wróciłem do gry w piłkę, to wskoczyłem do bramki i już tego nie odpuściłem.

Myślisz, że Łotwa rozwinęła się jako państwo przez ostatnie lata? Że jest lepiej pod względem statusu materialnego ludzi?

To zależy. Na pewno rozwinęła się Ryga, gdzie się urodziłem. Stała się piękniejszym miastem. Cały czas dużo tam budują, dużo poprawiają. Jeżeli jako turyści chcielibyście przyjechać do Rygi – naprawdę fajnie, polecam. Jeśli chodzi o takie zwykłe codzienne życie, o pracę, to myślę, że tak jak wszędzie – trzeba poszukać czegoś dobrego, żeby zarabiać niezłe pieniądze. To zależy od tego, co będziesz tam robił. Ale tak, uważam, że Łotwa się rozwija.

Jakim miastem do życia jest Ryga?

Pięknym. W Rydze jest wszystko. Miasto jest podzielone na starą Rygę i nową Rygę. Stara obejmuje rynek. Ja całe życie mieszkałem w tej nowej. Tak jak masz w Gdyni – masz Śródmieście i na przykład Gdynię Grabówek. Ja mieszkałem w tym ryskim Grabówku. Zawsze czułem się w mieście dobrze, tylko że później zacząłem wyjeżdżać i już w sumie nie pamiętam, kiedy byłem w Rydze tak, żeby spokojnie pochodzić, pospacerować z żoną i dziećmi.

A jak scharakteryzowałbyś swój naród?

Jesteśmy ludźmi podobnymi do Polaków. Zresztą choćby taki przykład. Jak się jest za granicą, to często się mówi, że się tęskni za domem, za rodziną. Po prostu za ojczyzną. A Polska to jest pierwszy kraj, w którym nie mam czegoś takiego. Czuję się tutaj jak w domu. Wiadomo, że byłoby lepiej, gdyby rodzina była razem…

A nie mieszka z tobą?

No nie, to jest drugi rok, kiedy mieszkamy osobno, bo starszy syn poszedł do szkoły, do pierwszej klasy. Tak, że niestety mieszkamy teraz w dwóch krajach.

Chcieliśmy właśnie zapytać o twoją rodzinę.

Mam żonę i dwóch synów. Marians – 8 lat, i Davids – 5 lat. Marians chodzi do drugiej klasy.

b1eacc84_pavels-steinbors-arka-gdynia-lech-poznan.jpg

Piłka nożna nie jest najbardziej popularnym sportem na Łotwie? Wyżej stoi choćby hokej na lodzie?

Ja też tak uważam, chociaż ostatnio zrobili ankietę, w której pytali, jaki sport jest najfajniejszy na Łotwie. I wygrała piłka. To mnie właśnie trochę zdziwiło, bo jeśli to jest najpopularniejszy sport, to wszystko, co z nim związane, powinno stać na wysokim poziomie. Mam nadzieję, że będziemy się rozwijać piłkarsko. Mamy piłkarzy, tylko nie mamy takich warunków jak choćby w Polsce – bo tutaj młodzież ma zapewnione wszystko, żeby zostać dobrym piłkarzem.

To ciekawe, bo my w Polsce często marudzimy na nasz system szkolenia, boiska, infrastrukturę…

Nie trzeba narzekać, naprawdę macie tutaj wszystko. Wiadomo, że zawsze można zrobić coś lepiej, ale poziom macie już i tak dość dobry i myślę, że Polska idzie w bardzo dobrym kierunku. Polacy są wymagający. Musi być dobrze, a jak coś się nie uda, to trzeba coś zmienić. Myślę, że to jest dobre, bo przy takim nastawieniu będziesz iść do przodu i będziesz chciał zrobić wszystko lepiej, a nie, że mamy jakieś sukcesy sprzed 50 lat i to nam wystarczy. Czasami są dobre okresy, a czasami gorsze, ale uważam, że to, co Polska zrobiła przez ostatnie 5-6 lat, to jest sukces. Teraz troszeczkę gorzej idzie, ale to nie znaczy, że tak będzie dalej.

Jak Łotysze widzą Polaków?

Myślę, że dobrze. Jeżeli chodzi o piłkarzy, to mam dużo znajomych Łotyszy, którzy grali w Polsce, i każdy wspomina to w ciepłych słowach – że to bardzo dobry czas, że ludzie byli bardzo mili, że dalej mają tu kolegów i się przyjaźnią. Ja też znam tylko dobrych Polaków.

Ty masz zresztą polskie korzenie, prawda? Twój ojciec był Polakiem.

Biologiczny ojciec.

Opowiesz nam o twojej rodzinie wyjściowej?

Moja matka i ojczym urodzili się w Rydze. On jest prawdziwym Łotyszem i bardzo mnie wspierał, jeżeli chodzi o sport. Jest sportowym fanatykiem i dużo mi dał. Kiedyś uprawiał hokej. Mówię teraz ,,ojczym”, ale nigdy nie nazywałem go ojczymem, on był dla mnie zawsze tatą i ja od razu to podchwyciłem, i nie miałem poczucia, że nie mam prawdziwego ojca. On był takim sportowym człowiekiem i dzięki niemu wszystko u mnie poszło w kierunku sportu. Jak zaczęło mi dobrze iść w tej bramce, to on się bardzo nakręcił, sam robił ze mną treningi, chodził, pilnował. Mam jeszcze siostrę, która ma 26 lat, ma już męża i syna. Jeżeli chodzi o prawdziwego ojca – ja go dobrze nie znałem. Zostawił mnie z matką, kiedy miałem dwa i pół roku. Niestety już go nie ma, zmarł kilka lat temu, ale wcześniej miałem z nim jeszcze kontakt. Moja żona też ma korzenie z Polski, tak, że ja prawie jestem Polakiem (śmiech). Babcia mojej żony pochodziła z Polski, miała na imię Jadwiga. Teściowa też jest w połowie Polką, nosi imię Danuta. Tak, że mamy w rodzinie taką łotewsko-polską mieszankę i uważam, że to jest bardzo dobre. Każdy potrafi coś powiedzieć po polsku. Żona mi opowiada, że jak była mała i bawili się na dworze, to na podwórku czasami babcia gadała po polsku i ona jeszcze z tego czasu coś pamięta. Albo jak teraz mieszkamy osobno i ze sobą piszemy, to ona coś napisze czasem po polsku i ja się wtedy śmieję.

To bardzo ciekawe, jakie życie pisze scenariusze. Od zawsze masz polskie korzenie, a znalazłeś żonę, która też ma powiązania z Polską, no i trafiłeś tutaj grać w piłkę.

Fajnie, nigdy nie myślałem, że będę grał w Polsce, tak to się dobrze złożyło.

da7e4610_pavels-steinbors-spotkanie-gorka.jpg

A ty zamierzasz przekazywać swoim synom pasję do piłki nożnej?

Bardzo bym chciał i robię to, jak tylko mogę. Teraz to jest trochę utrudnione, bo nie jestem razem z nimi na miejscu, ale i tak staram się wychowywać synów w duchu sportowym. Mój starszy syn trenuje zapasy i właśnie w poprzednią sobotę miał pierwszy turniej. Jestem z niego niesamowicie dumny. Walczył dzielnie, ale niestety przegrał dwie walki. Płakał, przeżywał, bo bardzo się nastawiał na te zawody. Pamiętam, jak rozmawiałem z nim przez telefon przed tym turniejem:

-To co, synu, jutro złoty medal?

-Tak, będę się bardzo starał!

-No dobrze, jak zdobędziesz złoty medal, to dostaniesz ode mnie super prezent.

-Oooooo, naprawdę? A jak drugie miejsce?

-No to jabłko.

-Jak jabłko?

-No tak, jabłko.

-A za trzecie?

-Banana.

-To ja muszę być pierwszy.

-Oczywiście, synu. Musisz być pierwszy.

Żona mi wysyłała informacje o wszystkim, widziała, jak on tam walczył. Mówiła, że pierwsze, o co zapytał, jak wyszedł z tej hali, to było ,,co tatuś powie?”. No i ja do niego dzwonię:

-Synu, ty tak dzielnie walczyłeś, ja jestem z ciebie tak dumny, że dostaniesz ode mnie super prezent.

-Tatuś, przecież ja nie wygrałem.

-Synu, nie jest najważniejsze być pierwszym. Wiadomo, to jest bardzo ważne, ale ja jestem dumny z tego, jak ty walczyłeś, jak ty chciałeś to wygrać – to jest dla mnie najważniejsze.

No i niestety ja to muszę robić przez telefon na razie. Bardzo bym chciał robić to na żywo, tak w cztery oczy. Bo to jest ważne, syn musi mieć ojca. Oczywiście, musi mieć też matkę, ale rzeczywistość jest taka, że matka, choćby bardzo chciała, nie wyjaśni rzeczy związanych ze sportem lepiej od ojca. Mężczyzna musi tłumaczyć synowi sprawy związane z charakterem, z walką. Ja potrzebuję moich synów, a oni potrzebują mnie. Brakuje mi ich, kiedy nie jesteśmy razem. W życiu musi być równowaga. Spędzam tutaj w Gdyni bardzo dobry okres, jeśli chodzi o piłkę, i lubię tutaj być. Ale tak samo tracę na czasie z rodziną. Będę chciał swoje dzieci ukierunkować na sport, naprowadzać, pomagać. Szczególnie młodszy, Davids – on coś tam już kopie, poszedł w stronę piłki nożnej. Jest non stop aktywny, taki silnik bez zatrzymania, jest cały czas w ruchu, nie może usiedzieć z nami 10 sekund – to będzie taki boczny pomocnik, co będzie zasuwał od pola karnego do pola karnego (śmiech).

Rozmawialiśmy w październiku z Luką Zarandią i Luka też opowiadał o tym, że jak był mały, to jego rodzice mówili ,,idź się tam wybiegaj, idź się wyszalej”, bo cały czas go rozsadzała energia. I żeby nie broił w domu, to kazali mu iść się wyżyć na boisku. I nadal to robi (śmiech).

No tak, tak. Na przykład mój starszy syn jest dość spokojny, a młodszy taki nonszalancki. Myślę, że on będzie dobrym piłkarzem.

Czekamy na niego w Arce.

(śmiech) Na pewno zaproponuję mu ten wariant.

Pavels, kiedy miałeś 23 lata, trafiłeś do Anglii, do Blackpool, i grałeś tam przez pół roku, byłeś wypożyczony. Opowiadałeś o tym, że łotewski biznesmen był właścicielem tego klubu i on sprowadzał do siebie utalentowanych Łotyszy, dobrze pamiętamy?

Nie, troszeczkę nie tak. W Blackpool klubem kierowała rodzina Oyston, i był tam też biznesmen łotewski, który także miał swoje akcje. I on co roku ściągał najlepsze talenty z Łotwy – na testy albo na umowy o wypożyczenie. Ja pojechałem na wypożyczenie z opcją przedłużenia kontraktu i wykupienia. Coś tam zepsułem i wróciłem na Łotwę, i tyle. Później pojechałem do RPA i tak poszło.

Zdarza ci się czasem myśleć o tym epizodzie angielskim i żałować, że nie udało się zrobić kariery na Wyspach? Nie masz do siebie o to żalu?

Szczerze mówiąc, nie mam czegoś takiego, że bardzo żałuję. Wiadomo, Anglia to jest piłkarsko inny świat, ale tak najwyraźniej miało wtedy być. Nie wiem, dlaczego nie zostałem, ale nie narzekam. Spędziłem tam dobry czas, wróciłem, później pojechałem dalej. Pewnie gdyby się udało, to kariera mogła ułożyć się lepiej, ale jest to, co jest. I to ma być, więc ja spokojnie do tego podchodzę. Zawsze może być lepiej i zawsze może być gorzej. Trzeba szanować to, co się ma. Ja jestem szczęśliwy.

A jak wróciłeś wtedy na Łotwę w wieku 23 lat, to nie czułeś, że zrobiłeś krok do tyłu w karierze?

No wiadomo – tu nawet nie chodziło o to, że coś czułem. To po prostu był krok do tyłu. Tylko, że miałem cały czas w głowie, żeby zrobić dwa do przodu, bo podpisałem umowę z mistrzem Łotwy. Metalurgs Lipawa, najlepszy klub na Łotwie, miał rewelacyjne warunki do rozwoju. Oni mieli swój szpital. Rozumiecie? Klub miał swój szpital. Ja już nie mówię o restauracjach, o hotelu, o jakichś tam odnowach. Tam było wszystko, było zrobione naprawdę na najwyższym poziomie. Wiedziałem, gdzie idę, na co się zgadzam. Więc niczego nie żałuję, na spokojnie.

Dobrze, że jesteś pogodzony ze swoim życiem, ze swoją historią, ze swoją karierą.

Tak jak mówiłem, zawsze może być lepiej, ale może być też gorzej.

83ba4867_pavels-steinbors-sparing-viitorul.jpg

Co cię skłoniło do tego, żeby wyjechać do RPA? Wielu piłkarzy nie traktuje tego kierunku poważnie. Dostają ofertę z RPA i myślą sobie, że to jakiś koniec świata.

Właśnie ja też tak myślałem. Szczerze powiem, że w ogóle nie wiedziałem, co to jest za kraj. (chwila przerwy) Nie no, żartuję – oczywiście wiedziałem, tylko nie wiedziałem, że tam w piłkę grają (śmiech). Podpisałem w Metalurgsie umowę na trzy lata i to już był trzeci rok tego kontraktu. Zadzwonił do mnie taki menedżer, on jest Turkiem. Mówił, że w RPA grał kiedyś mój dobry przyjaciel i że polecił mnie do tego klubu. Później menedżer zadzwonił do mnie drugi raz. I powiedział ,,słuchaj, mamy dla ciebie propozycję wyjazdu do RPA, tam trener też jest Turkiem, prowadzi taki klub, Golden Arrows, chcielibyśmy cię zobaczyć na testach”. Tyle, że z testami było ciężko, bo z wizami tam jest taki problem, że katastrofa. I on do mnie ,,to my któregoś dnia przyjedziemy i będziemy oglądać, zobaczymy, jak grasz”. Ja na to ,,dobra, dobra, dużo razy mi tak mówili, dzięki, będziemy w kontakcie”. Już zdążyłem o tym zapomnieć, mijają dwa tygodnie, dzwoni znowu ten gość i mówi ,,wiemy, że ty w sobotę masz mecz i potem we wtorek, to my tam będziemy na tych dwóch meczach, bilety już zamówiliśmy”. Ja na to, że ,,coooo, poważnie? Z RPA polecicie na Łotwę oglądać zawodnika? Nie macie co robić?” (śmiech) A oni naprawdę przyjechali. Zagraliśmy dwa mecze, ja zagrałem dobrze. I podchodzi do mnie trener, Turek. Czasem tak jest, że ktoś sprawia dobre wrażenie, że go nie znasz, a ciągnie cię do niego. Nie zrobił ci nic dobrego ani nic złego, ale dobrze się zachowuje, solidnie gada. Tutaj też tak było. Mówi ,,ja zobaczyłem wszystko, co było trzeba, chcę cię widzieć w swojej drużynie, za tydzień trening, masz takie i takie warunki, taki i taki apartament, proszę”.

A ty się zgodziłeś tak od razu, bez wahania?

Słuchaj, no… Tak (śmiech). Jak grasz na Łotwie, to czekasz na transfer zagraniczny, ale wiele zależy od szczęścia. A tutaj przyjeżdża trener cię obserwować i ty widzisz, że im naprawdę zależy – to jest naprawdę fajne. Tak, że pojechałem, ściągnęli nas razem z jednym przyjacielem z drużyny, stoperem. Podpisaliśmy umowę na dwa lata… i ten trener, który nas wziął, po trzech miesiącach odszedł. I tak to się obróciło z góry na dół. Było pięknie, a nagle zrobiło się źle. Poszliśmy do prezydenta klubu, tam prezydentem była kobieta. Szczerze powiedzieliśmy, że chcemy odejść, jechać do domu po roku. Ona stwierdziła ,,no dobra, nie będę was tu trzymała”.

Czuliście się tak mocno związani z tym trenerem?

Tak. No bo wyobraź sobie – jesteś trenerem, pojechałeś wybrać sobie piłkarzy, zbudować zespół. Przywozisz ich i ci nie idzie. On był wymagającym człowiekiem. Żebyście mnie dobrze zrozumieli – RPA to ciekawy kraj, ale ciężko tam pracować, bo dyscyplina jest tam bardzo słaba. I myślę, że trener po prostu nie poradził sobie z tym, że nie może wprowadzić takiego układu, jaki chciał. Nie wytrzymał tego i powiedział, że to wszystko.

Chodzi o to, że ludzie w RPA nie chcieli za nim pójść, nie chcieli pracować intensywnie?

No tak. On dużo pomagał. Nawet kiedy czasem nie było trzeba, ale był bardzo ambitnym człowiekiem, chciał osiągnąć jak najwięcej. Nie udało się, niestety, takie jest życie. Wróciłem z RPA, chociaż moja żona do tej pory tęskni za tym krajem, bo jeśli chodzi o życie codzienne, to jest to piękne miejsce.

RPA rzeczywiście jest miejscem zupełnie dla nas egzotycznym czy są pewne podobieństwa do kultury europejskiej?

To zależy, jakie miasto. My mieszkaliśmy w Durbanie – mieliśmy obok ocean, to było naprawdę piękne miasto, wszystko zrobione prześlicznie. Ale jak pojedziesz gdzieś dalej, nawet do stolicy, Johanesburga – tam już jest ciężej, musisz uważać, gdzie chodzisz, stopień przestępczości jest wysoki. My z rodziną mieszkaliśmy akurat na bardzo dobrym osiedlu, był parking podziemny, na górze basen, wszystko było na solidnym poziomie, nie ma co narzekać. Jak dostawaliśmy 2-3 dni wolnego, to robiliśmy sobie wycieczki w głąb kraju. Fajnie było.

Czyli ogólnie jesteś zadowolony z pobytu w RPA?

Jeśli chodzi o życie, to tak, a jeśli chodzi o piłkę, to… (chwila zastanowienia) nie mogę powiedzieć, że mi tam nie poszło, bo też wiele się nauczyłem. Trener bramkarzy pokazywał ciekawe ćwiczenia, pracowałem z nim do końca pobytu w klubie. Nie narzekam, wszystko było dobrze.

Opowiadałeś we wcześniejszych wywiadach, że w RPA mają swój sposób kibicowania. Nie dopingują jak my, tylko przychodzą na stadion i odprawiają swoje plemienne tańce…

Tak, dmą jeszcze w wuwuzele… Mnie to w ogóle nie interesowało, nie zwracałem nawet na to uwagi. Niektórzy mówili ,,uważaj, bo może cię głowa boleć”. To nie moje! Ja uwielbiam, jak nasi kibice dopingują, to jest najlepsze. Nie bawcie się nigdy w jakieś wuwuzele, tylko kibicujcie tak, jak to robicie teraz.

Bardzo się cieszymy, że masz tak dobre zdanie o kibicach Arki.

A jakie ja mogę mieć zdanie? Czego bym nie powiedział – po prostu zabraknie mi słów. Wy też mnie zrozumcie, że nie wszystko potrafię powiedzieć…

Jasne, my też tak czasem mamy, szczególnie na egzaminach (śmiech).

To, jaką atmosferę robią nasi kibice – to jest naprawdę szacun. To są tacy, jak to się mówi, prawdziwi kibice. Na Górce mamy napisane ,,nigdy nie zostaniesz sam” i ja ufam tym słowom. Po prostu praktyka pokazuje, że naprawdę nasi kibice są tacy. Szczególnie, że kiedy przyszedłem do Arki, to na początku nie było mi łatwo, ale jak wszedłem do bramki, to nie wiem, dlaczego, ale czuło się to wsparcie kibiców. Nawet po tej bramce z Wigrami… Wiadomo, że były różne słowa, ale przeważały wyrazy wsparcia. Ogólnie duże podziękowania dla naszych kibiców.

Właśnie, wywołałeś temat bramki z Wigrami. Jak się czułeś po tamtym meczu? Nie miałeś zwątpienia i myśli, że ,,skoro popełniam taki błąd na początku swojej przygody w Gdyni, to już mi tutaj nie pójdzie”? Czy cały czas wierzyłeś, że będzie dobrze?

Właśnie nie miałem czegoś takiego, że ,,teraz wszystko będzie gorzej”. Nie wiedziałem, jak będzie dalej. Z jednej strony wiadomo – nie grasz, dostajesz szansę, nie wykorzystujesz jej… To po co trzymać takiego piłkarza? To jest naturalne i sensowne podejście. Ale z drugiej strony – później to wszystko obróciło się w żart. Ja zawsze podkreślam, że gdybym miał drugi raz popełnić taki błąd po to, żeby potem wygrać Puchar Polski – poszedłbym na to bez dwóch zdań. Każdy popełnia błędy. Nie widziałem takiego człowieka w życiu, który nie popełnia błędów, tylko mi wyszło to wyraźniej niż innym, i przydarzyło się w momencie, kiedy nie grałem, więc nie miałem pełnego zaufania kibiców ani trenera. Rzeczywiście trochę było ciężko, ale potem się poprawiło – dostałem swoją szansę, zagrałem i później już grałem cały czas.

Chcieliśmy cię zapytać o okres twojej gry w Górniku Zabrze. Utrzymujesz dalej kontakt z ludźmi z Zabrza?

Są ludzie, którzy coś napiszą, jakiś tekst każdy każdemu wyśle, tak, że mam kontakty. Nieduże, ale mam z kilkoma osobami. To były moje pierwsze doświadczenia w Polsce, nigdy tego nie zapomnę, bo w Zabrzu też nie było źle. Miałem tam niezły okres i w sumie wszystko było fajnie, tylko… Kiedy przyjechałem pierwszy raz do Polski, szczególnie na Śląsk, to tam na początku nie mogłem się dogadać, chociażby w sklepie. Miałem problemy z językiem, tylko że… Myślałem, że po angielsku będę mógł się dogadać.

Na Śląsku nie (śmiech).

No właśnie, poszedłem do sklepu, mówię po angielsku, że poproszę chleb, a sprzedawca patrzy na mnie wielkimi oczami, i musiałem pokazywać na paluszkach (śmiech). Po jakichś 2-3 miesiącach już trochę słów załapałem, i poszło.

Języka polskiego zacząłeś się uczyć wtedy czy już wcześniej coś potrafiłeś?

W Zabrzu nie uczyłem się polskiego w ogóle, tylko starałem się słuchać języka w szatni i gadać z chłopakami. Kiedy przyjechałem do Gdyni i już nie mieszkałem z rodziną, to pomyślałem, że mam teraz dużo wolnego czasu i chciałem poćwiczyć polski, żeby potrafić czytać, pisać, znać odmiany. I okazało się, że właścicielka mieszkania, które wynajmuję, była kiedyś nauczycielką polskiego. Ja się do niej od razu uśmiechnąłem i poprosiłem o pomoc (śmiech). Uczyła mnie jakieś 6-8 miesięcy, chodziłem do niej raz-dwa razy w tygodniu, odrabiałem zadania domowe. Fajnie, bardzo fajnie.

Ale to jest niesamowite, że w Zabrzu nie uczyłeś się polskiego, a przecież pamiętamy, że już w tamtym okresie udzielałeś wywiadów po polsku.

Nie no, słuchajcie, przecież ja jestem w połowie Polakiem (uśmiech), dlatego to idzie łatwo. Jakbym pojechał do Chin, to byłoby ciężej, ale tutaj – wszystko mam już w genach (śmiech).

63c81aa9_pavels-steinbors-piast-gliwice-arka-gdynia.jpg

No dobra, a jak się czułeś na Cyprze?

Na Cyprze też okres był niezły, zwłaszcza pierwsze pół roku. Dokonaliśmy czegoś, czego wcześniej klubowi nie udało się osiągnąć – w Polsce jest podział na ósemki, a tam jest na szóstki, i my pierwszy raz w historii awansowaliśmy do górnej szóstki. Po podziale byliśmy na piątym miejscu, zapewniliśmy sobie spokojne utrzymanie i możliwość rozwoju. To był dla klubu naprawdę duży sukces. Ja grałem, potem złapałem kontuzję, wskoczył inny bramkarz, dobrze się zaprezentował i już mi nie odpuścił. Ale też piłkarsko czas w porządku.

A co cię skłoniło do powrotu do Polski? Na Cyprze miałeś lepsze warunki do życia, cieplej, pewnie też wyższy kontrakt. I co spowodowało, że trafiłeś do Gdyni? Ambicje sportowe?

Mówicie, że na Cyprze się tak pięknie żyje – troszeczkę się nie zgadzam. Było bardzo dobrze przez pierwsze 3 miesiące – bo to coś nowego, emocje, świeże wrażenia i tak dalej. A potem to schodzi. A w nocy jest tam tak gorąco – 30 stopni – że nie możesz spać normalnie. To nie mój klimat. Zimą tam tak leje, że samochód ci pływa. Nie ma szans mieszkać tam na stałe, na końcu już nie mogłem, już mi się tak ciągnęło, że masakra.

Chciałbyś grać w Arce do końca kariery?

Tak, chciałbym.

d8696b90_steinbors-pavels.jpg

A jak zestawiłbyś nasz klub pod kątem sportowym z innymi zespołami, w których grałeś?

Wysoko. Byłoby ciekawe zrobić jakiś sparing między Arką a tymi drużynami, bo ciężko tak ,,na sucho” oceniać, w każdym zespole są silni piłkarze, jakieś plusy i jakieś minusy. Ale ja Areczkę stawiam wysoko.

Jesteś jednym z ulubieńców trybun, kibice często skandują twoje nazwisko. Jak ważne jest dla ciebie takie wyróżnienie?

Żeby mnie dobrze zrozumieć w tej kwestii, trzeba po prostu wejść do mojej głowy. Nie potrafię tego wytłumaczyć słowami, jakie to jest uczucie, jak wspaniałe i ważne dla mnie. Kiedy słyszysz swoje nazwisko i krzyczących kibiców, których lubisz – to jest coś pięknego. Takie chwile zostaną w pamięci na całe życie i na pewno będę o nich opowiadał, daj Boże, swoim wnukom. Nigdy nie zapomnę tego, co kibice zrobili, kiedy miałem urodziny w dniu meczu z Lechem i kiedy wszyscy zaśpiewali ,,sto lat” – chciało mi się płakać, ale nie można, faceci nie płaczą. Naprawdę, coś niesamowitego.

Powiedziałeś o Lechu Poznań. Finał Pucharu Polski z tym przeciwnikiem. Jak ty się wtedy czułeś, co cię nakręcało? My byliśmy na Stadionie Narodowym i łapaliśmy się za głowy, że Pavels Steinbors, który do tej pory grał bardzo mało, wyczynia takie cuda w bramce. Broniłeś wtedy jak w transie, jak gwiazda.

Nie, nigdy nie byłem gwiazdą. Ja po prostu wiem, co potrafię zrobić dobrze i nad czym muszę jeszcze pracować. Kiedy nie grałem tutaj w Arce, to byłem wkurzony sam na siebie, bo ja znam swój poziom. Wiem, że mogę popełnić błąd, ale tak samo wiem, że mogę grać dobrze. I szczególnie, kiedy zawaliłem z tymi Wigrami… Wtedy pojawiło się takie uczucie zdenerwowania na samego siebie – ,,co ty robisz, przecież nie jesteś jakimś ogórkiem, żeby takie rzeczy robić”. A w tym finale jakoś to wszystko poszło od środka, udało się dobrze zagrać i samemu sobie powiedzieć ,,tak ma być, to jesteś ty, wróciłeś w końcu do swojego grania”. Wiadomo, że szczęście było przy nas i ja też miałem szczęście, ale to wszystko liczy się jakby razem.

Ale szczęściu trzeba pomóc i wy to wtedy zrobiliście na przestrzeni całego meczu.

Wy, kibice, też pomogliście temu szczęściu. Jak są te filmiki na Youtube z dopingiem, to można oglądać i oglądać. Wasze wsparcie jest bardzo, bardzo ważne.

Przewijał się temat Wigier Suwałki, ale musimy zapytać o jeszcze jedną niewygodną sprawę. Niecały rok później przytrafił się feralny mecz z Wisłą w Krakowie, kiedy Arka straciła trzy bramki, a ty popełniłeś przy nich błędy. Po tamtym spotkaniu było łatwiej się podnieść niż po Wigrach, byłeś bogatszy o wcześniejsze doświadczenia?

W życiu są chwile dobre i złe. Po takich meczach, jak Wisła czy Wigry, trzeba poświęcić trochę czasu na zastanowienie się nad tym, co zrobiłeś, i dlaczego zachowałeś się tak, a nie inaczej. Ale już następnego dnia trzeba to wyrzucić. Gryzienie siebie ci nie pomoże. Jak będzie, tak będzie – to już historia. Tak samo jest zresztą z chwilami dobrymi. Jak masz sukces, nie możesz cieszyć się na przykład 5 dni – tak samo: krótki okres, nacieszyłeś się, wyrzucasz z głowy, idziesz dalej. Ja żałuję nie tyle błędów, ile straconych punktów. Kiedy bramkarz zawali bramkę, ale drużyna nie przegrywa – kit z tą bramką. To jest twój błąd, wiadomo, ale on nie ma wpływu na wynik zespołu. To są właśnie różne sytuacje. Z Wigrami zawaliłem, popełniłem błąd, ale to jest jakby mój prywatny błąd, nie miał wpływu na kwestię awansu do finału. A z Wisłą moje błędy już miały bezpośredni wpływ na wynik drużyny, więc to było gorsze niż z Wigrami. Ale później trener też mi powiedział ,,Paweł, tyle dobrego zrobiłeś, nie chcę jednym meczem tego wszystkiego zamiatać, tak, że idziemy dalej”, więc wsparcie miałem duże. Dostałem też dużo SMS-ów od kibiców, co mnie zaskoczyło. I od tego momentu byłem już pewny, że ci ludzie ze mną zostaną. Często w życiu, a szczególnie w piłce, ludzie interesują się tobą wtedy, kiedy coś ci nie idzie, popełniasz błąd, zawalasz, i cieszą się wtedy, że ,,oooo, co teraz będzie”. Kiedy idzie dobrze, rzadko ktoś ci mówi ,,brawo, dobrze”, i tak dalej. Ale tutaj właśnie odczułem, że jest inaczej. Po złym meczu dostałem takie słowo od kibiców i od ludzi, którym zależy na Arce, że zrobiło mi się bardzo miło.

4f6ceba8_arka-gdynia-wisla-krakow-by-adrian-lenart-52142.jpg

Często bronisz rzuty karne – w pierwszym meczu o Superpuchar wyciągnąłeś dwa, w lidze w poprzednim sezonie trzy, w obecnych rozgrywkach też obroniłeś jedenastkę w meczu z Wisłą w Krakowie. Śmiejemy się, że Krzysztof Piątek w tym sezonie szaleje w Serie A i strzela gola za golem, a w maju Steinborsa z jedenastu metrów nie pokonał.

Karne to jest dla mnie loteria, to jest totolotek. Przed tym sezonem ktoś powiedział o mnie, że jestem specjalistą od rzutów karnych – nie ma czegoś takiego. Po prostu… Ile mi się tam udało obronić? Trzy, tak? No i dobrze, obroniłem. Ale teraz na przykład dwóch karnych nie obroniłem.

Ale z Cracovią było tak blisko!

A widzisz, blisko. No i co mogę teraz powiedzieć? Nie zapracowałem na to szczęście.

Ale naprawdę nie da się w żaden sposób wyćwiczyć bronienia karnych, wszystko zależy tylko od szczęścia?

Musisz złapać ten timing. Wcześniej widzisz, czy napastnik się cofnie… Ćwiczyć możesz, co chcesz, tylko trzeba się zastanowić, co ci to daje. Na przykład ja uważam, że jeśli jesteś dobrym bramkarzem, przygotowanym fizycznie i psychicznie, to ćwiczenie bronienia karnych nie jest potrzebne. Wiadomo, że są czasem jakieś gierki po treningach, dodatkowe serie karnych, ale w tym wszystkim chodzi o to, że musisz się po prostu dobrze rzucać. Teraz dużą rolę gra też obserwacja z trenerem – każdy zawodnik ma swój ulubiony róg do strzelania bramek. I trzeba swoim zachowaniem zrobić tak, żeby on uderzał w inny róg, nie w ten, który lubi. Jeżeli na pięć ostatnich karnych gość uderza cztery w prawo, jeden w lewo, to gdzie pójdziesz?

W prawo.

No w prawo, więcej szans, nie? A czasami coś tak widzisz ,,nie, nie, nie, tam nie strzeli”. Czasami nos się włącza… ale rzadko (śmiech).

Sukcesy, które osiągnąłeś z Arką, to największe sukcesy w twojej karierze?

Tak.

Większe od mistrzostwa Łotwy?

Tak.

Jak oceniasz atmosferę w obecnej szatni Arki?

Bardzo dobrze. Właśnie to zawsze cechowało Arkę, odkąd jestem w klubie. Kiedy trafiłem do Gdyni, mieliśmy takich ludzi w zespole, jak Krzysztof Sobieraj, Mirek Bożok, takich ludzi, którzy mają charyzmę. Jeśli chodzi o Krzysztofa Sobieraja, to ja zawsze powtarzam, że gdyby kiedyś zrobić ranking kapitanów, to on będzie u mnie zawsze na pierwszym miejscu. I on o tym wie. Dobrze, że Arka miała takiego piłkarza i takiego człowieka, jak Krzysztof Sobieraj. Niestety, to jest piłka nożna i ktoś kończy karierę, ktoś odchodzi. Ale teraz też mamy fantastyczną szatnię. Są ludzie, którzy ciągną ten wóz. Żarty są cały czas (śmiech). Czasami już mówimy ,,dawajcie troszkę poważniej” (śmiech). Żartuję – oczywiście wiemy, kiedy można pożartować, a kiedy trzeba się ogarnąć i być skoncentrowanym. Wszystko ma swój czas.

Jest jakiś showrunner w szatni Arki?

Dużo jest takich. Marcus da Silva, Janot, Densiu… Adaś dobrze powiedział na wigilii klubowej. Nie ma u nas czegoś takiego, że jest jeden człowiek, który coś powie i wtedy wszyscy się śmieją. Nie, ktoś coś powie, inny podłapie i tak to leci. Więc jest taka naprawdę fajna atmosfera, tak chyba ma być.

Jesteś wierzący?

Tak.

A jakimi wartościami kierujesz się w życiu? W oczach kibiców Pavels Steinbors uchodzi za człowieka głębokiej pokory, którego domeną jest ciężka praca. W ten sposób uzyskałeś szacunek trybun. A dla ciebie jakie wartości są najważniejsze?

Bardzo miło mi słyszeć takie słowa, tylko… Ja mogę powiedzieć o tym, co jest we mnie złego. O cechach dobrych niech mówią inni ludzie, ktoś, kto to zobaczy. Mam dużo rzeczy do poprawienia, żeby być dobrym człowiekiem. A w piłce – jeśli nie dajesz z siebie sto, czasem sto pięć procent, to po co trenować i robić to wszystko? Zawsze staram się pracować do końca. Tak samo, jak miałem w życiu chwile ciężkie i łatwe. Chyba jak każdy z nas. Dobrze, że ktoś widzi i docenia twoją pracę. Mówicie, że kibice myślą o mnie w taki sposób – to jest dla mnie naprawdę coś pięknego.

Jaki jest Pavels Steinbors z charakteru?

Takim człowiekiem, u którego dużo zależy od nastawienia. Czasem masz taki dzień, że chcesz śpiewać i tańczyć, a za dwa dni chodzisz smutny i pytasz siebie, gdzie jest sens życia (śmiech). To jest tak samo, jak z muzyką – możesz słuchać tego, co chcesz, różnie, to zależy, jak się czujesz, zależy od nastawienia. Jak w życiu. Co z tym charakterem… Nie wiem, naprawdę. Lepiej zapytać żony (śmiech).

Zapytamy z innej strony. Jak uważasz, jakimi cechami charakteru powinien odznaczać się ktoś, kto chce osiągnąć sukces?

Pierwsza rzecz – musi być pracowity. Musi być szczery. Przede wszystkim szczery przed sobą. Jeśli chodzi o piłkę, to trzeba też szanować ludzi, którzy są obok. Nie możesz być egoistą. Jeżeli lubisz siebie bardziej od innych, to idź grać w tenisa albo inny sport indywidualny. Piłka nie jest indywidualna. Piłka jest jak rodzina – musisz myśleć o sobie i o innych, dbać o wszystkich, pomagać.

Dbanie o innych jest dość trudne.

No trudne, wiadomo, że trudne. Ale jest też ciekawsze. Bo jak jest trudno, to jest ciekawie. Jak jest za łatwo, to wtedy jest nudno. Taka jest prawda. Trzeba lubić wyzwania. Szczególnie w naszej lidze. To w ogóle jest najciekawsza liga na świecie. Każdy może wygrać, każdy może przegrać. Dzisiaj w szatni u nas chodził taki żart, że bukmacher to już się boi naszej ligi (śmiech), bo tutaj nie ma pewniaków. Ale to jest ciekawsze niż gdyby był jeden zespół, który by wszystko wygrywał. Myślę, że to jest fajne.

033add1c_pavels-steinbors-cracovia-arka.jpg

Masz marzenia, które wybiegają poza karierę piłkarską?

Zawsze chciałem mieć we Włoszech albo w Hiszpanii swój dom. Duży, dwupiętrowy. Na pierwszym piętrze mieć rodzinną restaurację, a na drugim piętrze mieszkać. Cała rodzina – rodzice, żona, dzieci, wszyscy obok, i każdy robi swoje w tej restauracji. Mąż tam gotuje, pomaga, żona ogarnia, pilnuje, dzieci też biegają, pomagają. I to dla mnie jest marzenie.

Co robisz w czasie wolnym?

Dużo rzeczy. To też zależy od nastroju. Czasem czytam książki – jedną, drugą, trzecią, bez przerwy. Czasami trafię na jakiś dobry serial, czasami pogram w grę, czasami posprzątam… Zawsze coś robię. Nie nudzę się w Gdyni.

Chcielibyśmy zapytać jeszcze o reprezentację. Tak szczerze – nie wkurza cię, że ciągle jesteś powoływany do kadry i ciągle siedzisz na ławce rezerwowych?

To teraz ja mam do was pytanie. Co jest gorsze – nie grać w reprezentacji czy nie być powołanym?

Nie być powołanym.

Odpowiedziałem na pytanie. Cieszę się z tego, że jestem powoływany.

A cieszysz się z tego, że jesteśmy w jednej grupie eliminacji EURO 2020 i że być może zagrasz przeciwko Polsce?

No fajnie, fajnie. U nas teraz będzie zmiana trenera, będzie nowy selekcjoner. Jeśli dostanę swoją szansę, to oczywiście przyjadę i zobaczymy, jak będzie. A że trafiliśmy z Polską do jednej grupy – bardzo dobrze. Gram w Polsce już wiele lat, więc będzie ciekawie.

A pozostając w temacie tego dwumeczu z Polską – czy ty jako pół Polak, pół Łotysz…

Co, komu będę kibicował? (śmiech)

Czy podejdziesz do tych spotkań w sposób szczególny?

Jak bardzo bym nie kochał Polski, to wiadomo – ja jestem z Łotwy i to jest mój kraj, będę reprezentował barwy Łotwy, jeżeli będę grał. Mam nadzieję, że będę powołany. A wynik? Ciężko powiedzieć. W Warszawie będzie nam ciężko, ale w domu będziemy się starać coś tam wam urwać (śmiech).

Jesteśmy za wspólnym awansem Polaków i Łotyszy na EURO (śmiech).

Polacy na pierwszym, Łotysze na drugim, nie? Niech wasze słowa ,,wejdą Bogu w uszy”, jak to się u nas mówi. Ale na razie nam idzie ciężko i zobaczymy, jak będzie dalej. Oczywiście, będziemy walczyć, chcemy zdobywać punkty.

Pavels, na linii jesteś znakomitym bramkarzem. Ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że gdybyś poprawił grę na przedpolu, mógłbyś wejść na jeszcze wyższy poziom?

Każdy ma coś do poprawienia, swoje plusy i minusy. Gra na przedpolu to jest taka gra, że nie wszystko zależy od ciebie. To jedna kwestia, a druga… Pomyśl – albo wychodzisz i popełniasz błąd, albo zostajesz w bramce. Co jest lepsze? Jak wychodzisz i popełniasz błąd, to wszyscy mówią ,,niepotrzebnie wyszedł, źle gra na przedpolu”. Wracamy – zostajesz na linii… i bramka. ,,Dlaczego on nie wyszedł?”. Rozumiesz, o co chodzi. Na linii bronisz, bo musisz to robić. A gra na przedpolu jest ciężka, bo musisz podjąć decyzję w ułamku sekundy. Ja zawsze staram się pomagać swoim stoperom. Czasami to wychodzi, czasami nie. Nie możesz iść nonszalancko i liczyć tylko na szczęście, że cię trafią. Szczególnie, jak już masz trochę więcej doświadczenia i więcej rozumiesz, więcej widzisz na boisku. Pamiętam, jak byłem młody, miałem 16 lat. Leciałem wszędzie, do każdej piłki, po całym polu karnym. Potem się tak zastanawiam ,,po co tam latać? Daj możliwość popracować twoim stoperom”, szczególnie kiedy są tam sam na sam z napastnikiem. Po co im przeszkadzać? Pójdziesz tam i tylko przeszkodzisz. To też zależy od tego, jakich masz stoperów. Jak ja mam takich po dwa metry, jak Christian teraz, to w ogóle bramkarze mają zakaz wychodzenia. Po pierwsze, faulu na tobie ci tam nie odgwiżdżą, a po drugie, wrzutki są takie agresywne, że możesz nie zdążyć do strzału. Piłkarze są teraz mocno atletyczni, stoperzy też. Po prostu bez sensu tam iść.

f5ad3ce0_pavels-steinbors-final-pucharu-polski-lech-poznan-arka-gdynia.jpg

Ten sezon w wykonaniu Arki ma różne fazy. Myślisz, że na wiosnę możemy zaliczyć świetną rundę i wskoczyć do ósemki?

Jestem tego pewny.

Co dla ciebie oznacza szalik Arki, który wieszasz na siatce swojej bramki w każdym meczu? Stanowi dodatkową motywację, żeby bronić tych barw?

Opowiem wam po prostu historię tego szalika. Pierwszy finał Pucharu Polski. Przychodzi Nalep, daje mi ten szalik i mówi ,,niech on będzie w bramce”. I od tamtego czasu się to tak ciągnie, bo wiadomo, jaki był wynik, co Arka wtedy zrobiła i po prostu dopóki ja będę bronił w Arce, to ten szalik już tam będzie, bo on nam przyniósł Puchar Polski. Ale można spojrzeć na to też tak, jak mówicie – że bronię Arki, którą mam za plecami. Wszystko można powiedzieć i wszystko będzie prawdą.

Pavels, masz 33 lata i już dużą część kariery za sobą. Oczywiście wierzymy, że będziesz jeszcze bronił bramki Arki wiele lat na świetnym poziomie, tak jak teraz, ale chcieliśmy zapytać, czy nie masz takich momentów, że siadasz i powoli podsumowujesz, co do tej pory udało ci się zrobić?

Nie. Będę patrzył, co zrobiłem, jak zawieszę buty na kołku. Teraz będzie czas na urlop, to można coś tam zerknąć, co było dobrze, co źle w tym sezonie, ale nie patrzę na swoją karierę z perspektywy jej podsumowywania.

Dziękujemy za rozmowę. W imieniu redakcji Arkowcy.pl oraz wszystkich kibiców życzymy rodzinnych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.

Ja też bardzo dziękuję. Jest mi bardzo miło, że kibice wzięli mnie na taki wywiad i… wszyscy wiedzą, jak ja lubię wszystkich gdynian, którzy są za Arką, i tak samo życzę wszystkim ciepłych, wesołych świąt, a w lutym widzimy się na stadionie i robimy nową drogę do ósemki.

 

Uprzejmie dziękujemy kawiarni Kofeina przy ul. Abrahama 41 w Gdyni za ciepłe przyjęcie, sympatyczną atmosferę i pyszną kawę :)