Awans po kilku latach nieobecności w Ekstraklasie wywołał w Gdyni wielką euforię. Spotkania rozgrywane w lipcu i sierpniu cieszyły się ogromnym zainteresowaniem i trybuny stadionu przy ul. Olimpijskiej wyglądały naprawdę elegancko. Była wysoka frekwencja, świetny klimat, a przede wszystkim sukcesy na boisku odnosili sami zawodnicy. Przyjechała Wisła – dostała trójkę, zawitał Ruch – wrócił do Chorzowa z bagażem trzech bramek. Następny na rozkładzie był Śląsk Wrocław – rezultat pozytywny, czyli zwycięstwo. Trzy mecze, komplet punktów i czyste konto. Dopiero w 7. kolejce Żółto-niebieskich zatrzymali gracze Zagłębia Lubin, ale Arkowcy już we wrześniu odpowiedzieli na remis z Miedziowymi – oczywiście triumfem nad Cracovią. Twierdza Gdynia nie została zdobyta, a bilans pierwszych pięciu spotkań prezentował się niezwykle okazale. Wyniki szły w parze z frekwencją. Trzy razy udało się nam „wykręcić” pięciocyfrowy rezultat, ale pojedynki ze Śląskiem i Pasami również pod tym względem były do zaakceptowania. Średnia frekwencja na początku sezonu wyniosła niespełna 10 000 osób.

I pewnym momencie coś pękło – oczywiście z wyjątkiem Derbów Trójmiasta (oficjalnie 14 029 osób), które niosły za sobą konsekwencje. Piłkarze zaczęli tracić punkty i zrobiło się już mniej sympatycznie. Mecze z Piastem Gliwice i Pogonią Szczecin (piątek) nie zostały należycie potraktowane, ale to nic w porównaniu z tym, co działo się na sam koniec minionego roku. Potyczka z KS Nieciecza odbyła się w niecodziennych okolicznościach w związku z ograniczeniem pojemności stadionu (do 3 500), ale mimo to „kompletu” nie było – raptem ok. 2 000 osób. Starcie z Bytovią Bytów w Pucharze Polski to osobna kwestia, bo i inne rozgrywki, więc można wspomnieć tylko o meczu z Jagiellonią Białystok. „Pożegnanie” spotkań w Gdyni nie wypadło najlepiej (nieczynna „Górka”), bo w poniedziałkowej potyczce wzięło udział zaledwie 4 000 osób (informacyjnie – po derbach sektor gości został całkowicie zamknięty dla przyjezdnych i zmieniło się to dopiero na wiosnę).

Średnia liczba kibiców obecnych na spotkaniach ligowych w pierwszej części sezonu, mając na uwadze wszelkie ograniczenia (zamknięte sektory gości, nieczynną „Górkę”, czy wspomniane wcześniej ograniczenie pojemności), wyniosła 8 400 osób. Temat tegorocznych meczów i towarzysząca im frekwencja to osobna kwestia, która wymaga szerszego komentarza. Jak to zwykle bywa, pojedynki z Legią Warszawa, czy Lechem Poznań zawsze budziły w naszych szeregach dodatkową mobilizację i trybuny prezentowały się zadowalająco. Tak też było tym razem, ale w momencie kiedy do Gdyni zaczynały przyjeżdżać dużo słabsze pod każdym względem drużyny, zainteresowanie z naszej strony spadło. Nieco ponad 4 500 osób na meczu z Piastem Gliwice, czy kilkaset więcej podczas spotkania z Wisłą Płock (w dodatku w sobotę, mając świadomość, że pojawią się kibice gości i będą najliczniejszą grupą obok fanów Kolejorza) - aż żal skomentować. Jeśli mówimy o frekwencji w ubiegłym roku, to pomijając mecz z KS Nieciecza (stadion z ograniczoną pojemnością) i wyłączając go ze statystyk, wówczas mogliśmy pochwalić się frekwencją w granicach 9 100 osób. Na dzień dzisiejszy – biorąc pod uwagę mecze ligowe w bieżącym roku to… 6 800 i był to głównie efekt marcowego pojedynku z Lechem Poznań, któremu zainteresowanie na pewno dopisało (11 514 osób – drugi wynik w sezonie).

Są wyniki – są kibice. Tak jest praktycznie na całym świecie. Jeśli jednak ponad 10 000 sympatyków naszego klubu potrafiło wybrać się w majówkę na finał Pucharu Polski do Warszawy, to w czym tkwi problem w przypadku spotkań w tym roku w Gdyni? Przecież frekwencja na poziomie 5, 6. tysięcy to wstyd. Pewnych rzeczy po prostu nie wypada robić. Ten „artykuł” nie ma nic wspólnego ze słowami jednego z naszych piłkarzy, który narzeka na frekwencję, bo to, że nie jest ona na najwyższym poziomie widzimy wszyscy. Wielokrotnie było to podkreślane przy okazji relacji z trybun. Wróćmy do tego, co było świeżo po awansie. Z wielką wiarą w nasz zespół i śpiewem na ustach przyjdźmy na ostatni mecz w tym sezonie. Jesteśmy w bardzo złej sytuacji, ale wciąż pozostajemy w grze. Zróbmy wszystko by za jakiś czas móc sobie spojrzeć proste w twarz i nie mieć sobie nic do zarzucenia. Obecność w sobotę na stadionie jest obowiązkiem każdego z nas.